The Artillery of the Underground

   
 
 
 
 
 
 
   
   
   

L.S.S. CDs

L.S.S. MCs

L.S.S. Merchandise

L.S.S. Vinyl Releases


LSS 042 DIZZINESS - Bound by Strenght

Chaosvault.com

Przepadam za materiałami greckich kapel, więc jak sprawdziłem, że Dizziness stamtąd pochodzi to się ucieszyłem. Okładka nie zapowiadała niczego specjalnego, no ale nie ocenia się płyt po okładce, bo nie każda kapela ma dobrego grafika. Wydanie na kasecie ma o wiele lepszą okładkę i moim zdaniem bardziej pasującą do muzyki.

Od pierwszych dźwięków już wiadomo z czym będziemy mieć doczynienia. Dizziness gra energicznie, na swój sposób dosyć melodycznie, a ogół traktuje o greckim folklorze i antycznym dziedzictwie. Takie połączenia w black metalu to ja lubię. „Bound By Strenght” jest ich drugą pełną płytą, na koncie mają kilka demówek i splitów, których nie miałem okazji słuchać. Ale jak na taki dorobek słychać, że nie jest to jakieś garażowe granie. Czuć tu pełen profesjonalizm. Brzmienie jest solidne i dosyć czyste, gra utrzymana raczej w konkretnych galopadach, w których nie ma chwili na złapanie oddechu. Jedyne lekkie zwolnienie następuje w „Prometheus”. Jak dla mnie muzycznie Dizziness to taki grecki odpowiednik Goatmoon, jedynie bez tych folkowych wstawek. Tak jak w Goatmoon jest tu sporo melodii, chwytliwe motywy, ale nie takie kiczowate dla jakichś plastusiów co black metalu słuchają od wczoraj, a jutro przestaną. Słuchając takiego „…Of Virtue And Might” poziom energii znacząco wzrasta i ciężko jest usiedzieć bez ruchu słuchając tego. Ale takich „hitów” na tej płycie jest o wiele więcej. W sumie to każdy kolejny utwór jest tak samo dobry. Na pochwałę zasługuje też wokalista, czuć jego oddanie temu co robi, nie brzmi to tak obojętnie jak w niektórych przypadkach, a dodaje jeszcze więcej mocy.

Smutnym jest tylko to, że pewnie i tak mało kto się zainteresuje tym albumem i samym zespołem, bo mało o nich słychać, nie są na topie, ani nie są modni, a nazwa zespołu nie przewija się w zinach ani na facebookach. Trudno. Ja nie żałują czasu poświęconego tej płycie.

Ocena: 7,5/10

http://chaosvault.com/recenzje/dizziness-bound-by-strenght/


LSS 040 RAVENDARK'S MONARCHAL CANTICLE/POPRAVA - Pure Hate Attack

Chaosvault.com

Mam okazję od jakiegoś czasu słuchać brazylijsko-czeskiego splitu „Pure Hate Attack”, połączenie dosyć nietuzinkowe, gdzie Czechy, a gdzie Brazylia. W praktyce połączenie to wychodzi… Dziwnie.

Pierwsze 4 utwory należą do Ravendark’s Monarchal Canticle i prezentują typowy południowoamerykański styl. Słuchając na myśl od razu przyszły mi takie gwiazdy tamtejszej sceny jak Mystifier, Goatpenis, Grave Desecrator, Apokalyptic Raids, z naciskiem na Goatpenis właśnie. Co prawda Ravendark’s nie wypada aż tak dobrze w porównaniu do wcześniej wymienionych kapel, ale smoły wylewającej się z głośników podczas dwóch pierwszych utworów jest aż nadto. Ze słabszych punktów mogę wymienić to co się dzieje później, czyli „Lost Wisdom” pewnego hrabiego zagrane bardzo przeciętnie (po portugalsku), jakby dołożyli tam coś więcej od siebie może i byłoby lepiej, ale ile można jeszcze słuchać tych wszystkich coverów. No i ostatni utwór, który jest nudny jak ciągnące się ostatnio wszędzie dyskusje o polityce.

Część Popravy wypada znacznie lepiej w moich uszach. Muzyka pełna nienawiści, co mogłoby się wydawać dziwne, bo Czesi to przecież tacy spokojni, cisi, miłujący swoje piwo i knedliki ludzie. W muzyce Popravy nie ma miejsca na spokój jest agresja, nienawiść i chęć eksterminacji. No i o to przecież w tej muzyce chodzi. Nie wiem czy to przez to, że zobaczyłem kto gra na perkusji, czy jednak jest pewna doza podobieństwa muzycznego do Dark Fury. W każdym razie nie jest to ani religijny odłam, ani żaden „atmospheric”, jedyny kult jaki prezentują Czesi to kult siły.

Na pewno i do Ravendark’s Monarchal Canticle jak i do Popravy można by dobrać lepsze kapele, no ale zdecydowali się na split razem i jest jak jest. Z jednej strony jak i z drugiej mamy atak czystej nienawiści, lecz jednak zupełnie inaczej zaprezentowany. Sporo smoły kontra prawy prosty. Sami musicie zdecydować kto wygrywa.

Ocena: 4,5/10 i 6,5/10

http://chaosvault.com/recenzje/ravendarks-monarchal-canticlepoprava-pure-hate-attack/


LSS 039 XAOS OBLIVION - Rituals from the Cold Grave

Chaosvault.com

Fanem projektów w których udziela, bądź udzielał się Xaos Oblivion nigdy nie byłem, no oprócz Abusiveness. Teraz przychodzi mi zabrać się za jego najnowsze dokonanie „Rituals From The Cold Grave”.

W pracy groby, w domu groby, za oknem zimno. Bilans się zgadza. Brzmienie nowej płyty Xaosa jest faktycznie zimne jak ten grób, no ale co z tymi rytuałami? Wokale można podciągnąć pod swojego rodzaju inwokacje, choć brzmią one tak sztywno jakby faktycznie nagrywając je leżał w grobie i było mu zimno. Spodziewałem się choć ciupkę szaleństwa i maniakalności coś na styl CDG no ale niestety, jest sztywno. Muzyka za to broni się całkiem nieźle. Tworzy mroczną, zimną atmosferę, lekko transową, tak jak cmentarz w ciemne jesienne mgliste wieczory. W sumie gdyby muzykę można było przełożyć na obraz to byłby to właśnie taki cmentarz wieczorową porą wśród mgieł i starym podniszczonym grobowcem. Słuchając tej płyty w kółko mam wrażenie, że coraz bardziej się w nią zagłębiam, porywa mnie ten trans, niczym w opowiadaniach o Cthulhu Lovecrafta. Nawet ten wokal staje się z czasem bardziej przyswajalny, a i gdzieś tam daleko jednak w muzyce te echa CDG się obijają. Najjaśniejszym punktem niczym granitowy nagrobek w świetle księżyca są tu gitary, jednak Mścisław to potrafi.

Fanom dokonań Xaosa nawet nie polecam bo i tak po to sięgną. Tym nie przekonanym mogę powiedzieć, że nie jest to do końca mój klimat ale nawet pozytywnie się zaskoczyłem. Całkiem przyzwoity soundtrack do pracy przy ekshumacjach.

Ocena: 7/10

http://chaosvault.com/recenzje/xaos-oblivion-rituals-from-the-cold-grave/

Concreteweb.be

My first acquaintance with Xaos Oblivion was in 2008, when this Polish horde did release the album Antithesis Of Creation. Before there were some demonstrational recordings under the name Oblivion, yet since there were several Polish acts with that very same moniker, the name turned into Xaos Oblivion. Some more albums did follow under the Xaos Oblivion-moniker, each time praised and hailed, at least by those who understand quality. As from the album this review deals with, the project morphed into a forceful entity with two long-time friends, who are (or were) colleagues in acts like Perdition or Abusiveness too: founding member and vocalist / multi-instrumentalist / producer / mixer / master / lyricist Kamil ‘Xaos Oblivion’ (also in e.g. Demonic Slaughter and Open Hell, amongst many others), and guitar player Piotr ‘Revenger’ (think: Deivos, Blaze Of Perdition [the successor of Perdition] or Ulcer, besides many others), who debuts with this specific project.

Rituals From The Cold Grave is the fifth album, having a total running time of just over half an hour, once again decently upgraded with splendid artwork. The album opens with Funeral Trance, which brings an enormously grim, raw and necrotic form of timeless Black Metal, searching for a fine equilibrium in between melody and energy. When talking about the energetic part, there is no difference in between the varying speed; no matter if Xaos Oblivion blast like a hurricane, or slow down like a, eh, like a… like a snail (isn’t that a cool comparison?), the heaviness remains. But in general I think the variety did increase throughout the years. No, it does not mean that this project turned into a progressive act. …because that’s not the case at all. But there are more changes, loops and tricks within each single piece, yet without building a mainstream or catchy character. It’s rather like some Marduk-meet-Mayhem-ish thing, yet translated through a Polish vision.

I have the impression that this album comes with a more ‘back to the roots’ attitude, for being less explorative and adventurous than the last ones. But that is not a disappointment, this statement. There is no reason to dislike this stuff, in case you won’t focus on renewing elements only.

83/100

http://www.concreteweb.be/reviews/xaos-oblivion

LSS 038 A MONUMENTAL BLACK STATUE - Excelsior

Rawwarmusic.blogspot.se

Even if this was first composed to be for a Criptum (RIP/2013) release this album fits AMBS perfectly!
I guess when this decision was made so was also some parts of the music and/or lyrics adjusted more or less for its new destination.... whatever the case this album reeks of power and agression and some distorted psychotic fits to round it off.
As with earlier AMBS releases they/him show here much talent with a delicious mix of über-agro mixed vocals & guitars and grand building atmospheres that can move mountains! Yeah the production and mastering is great i think as it blows a hole from ear to ear.

 Here is also some tasteful inserted pagan/folk vibes into the whole witch cauldron that excels Excelsior even higher, as ever AMBS has not lost any of its personality  and madness and thunders on through all nine tracks like there was no tomorrow....well i rather should say the feelings i get from the songs is a dark nostalgic kick in the bollocks from yesterday!

Both a proud and misogynical album that fills all songs with much musical creativity as tainted soul shards.

If i should pic three songs it would be "Humus" with its manic depressive vocals and music, then the strong & brutal Titano and lastly the vastly enjoyable & slowly building song "Forever Bound to the Alps" that ends in an extatic climax.

Last song is a re recorded song from their first album "Aere Perennius" which is solid and good but cant compare because i have not heard the original.

http://rawwarmusic.blogspot.se/2015/04/a-monumental-black-statue-excelsior_8.html

Concreteweb.be

Italian act A Monumental Black Statue was formed as a more Pagan / NS-oriented outlet for some Criptum-members, but soon they became more active than Criptum. A Monumental Black Statue released three recordings before, and actually this one was originally supposed to be the second Criptum-full length. Yet since the latter did split up…

Excelsior has a total running time of almost fifty minutes and was recorded in between 2011 and 2013. It was done almost completely by D.H. (FYI: he’s known as well from the likes of Venereal Baptism, Grieving Mirth or Exaltatio Diaboli), and comes with splendid landscape-photography. In the vein of the former material, and Criptum’s, this new album brings an epic, victorious and melodic form of pounding, pushing yet quite energetic Pagan / Black Metal with a rather traditional basement and expressive Germanic / Nordic elements. Imagine (and keep some open-minded fantasy in mind!) a mixture of Kampfar, Absurd, Bathory (Hammerheart-era), Forgotten Woods, Falkenbach, Arkona, Graveland and very early Desaster (some riffs are purest Desaster-excellence). I know, it does not totally fit, and still it does too!

There is quite some variation on the album, going for the melodious structures (which include both folksy and harsh moments), for the speed (with slow-paced as well as fast-forward excerpts, and everything in between), for the atmosphere (sometimes it sounds as if a Roman cohort is marching forward to victory, then again these warriors seem to wake up, still being drunk, after celebrating that very same victory, haha), and for the execution (balancing in between technical and straight-forward, in between glorious and even more warlike, etc.). Also the sound quality is a surplus, for it lacks of modernist gadgets or surgically cleanliness, but it comes with that rough, unpolished edge which is necessary for this specific kind of sonic expression.

80/100

http://www.concreteweb.be/reviews/monumental-black-statue

LSS 037 DIABOLICAL PRINCIPLES - The Final Step Before the Dawn

Concreteweb.be
Greek outfit Diabolical Principles is a project by members of e.g. Mortuus Caelum and Divine Blasphemy. Throughout the past decade, they released a handful of stuff, and now they return with the third full length, which is called The Final Step Before The Dawn. The material was produced, engineered, mixed and mastered at the Abyssal Studio and Studio 5 by main members Gareth and Geegor, and the result lasts for sixty two (!) minutes.

I can, and will, be very concise about this – but this does not, never, necessarily mean something inappropriate at all. Diabolical Principles bring mainly fast, pushing-forward, energetic, relentless yet still melodic Blaspheme Black Metal with a distinct Second Wave attitude. The latter includes both melodious execution, sound and atmosphere. Nothing wrong with that, or is it? Well, actually there indeed is nothing, or not much, negative to say, because, besides the lack of renewal, everything is quite cool.

Okay, let’s, for example, take a look (read: listen) to the opening track Eternal Shades. Does it renew? No, it does not. Does it surprise? Actually, not at all. Is it a waste of time then again? And here it comes: NO!!! Despite lacking of an own face, it might be one of those tracks that does the hardcore fan remind of the purity, the essence of the scene. And then comes The Sixtythree, the next piece, strengthening my opinion: this stuff indeed is the pure essence of the scene’s stability.

I know it’s quite artificial and strange, but I wanted to have this review limited to just some phrases. That is not easy if you want to focus on the superior execution and song writing despite a certain nihilistic, traditional approach. So let’s skip the crap and join mxxxxxxxxxxxxxxx: see score; it’s my opinion as reviewer; yours can be different (but I do not actually care)… Take notice that Diabolical Principles perform that what defines the initial basics, with sometimes that little more in consequence. Most of the compositions, especially the longer ones, combine tradition and evidence with that unspeakable little-more, and the open-minded reader / fan will adore this. That’s a promise.

75/100

http://www.concreteweb.be/reviews/diabolical-principles


LSS 036 STORMSTONE - Heirs of All Fights

Rawwarmusic.blogspot.se

From Spain it comes with great wrath!

The tyrant and only master of Stormstone is Erun who has been active in the field of dusty black metal and pagan sorcery for around 20 years, you can find him in bands like Hrizg, Briargh. Deamonlord, Wolfthrone and many more.

For as far as i know this is the debut release for Stormstone and from what i can hear i would like for it
to continue to flourish because its a well made solid mid-tempo medieval black metal slab of music!

Sure you have heard it before in many ways but after listening to it a couple of times it grows pretty strong and some parts have splendid compositions and fitting dramatics that makes this stand out!

The riffings are both grand and dark in a straight forward primitive fashion that suits this mission just right. drums are mixed good strong without overpowering and the tasteful keyboards are well used. Especially this can be heard in track three (best track if you ask me!) where it heightens the feeling of doom and bloodshed of that unavoidable end. A certain melancholy is running through out it all and the mid-harsh vocals underline this nicely. It is sung in English which works of course but i am also interested to hear him sing through his mothers language....

It is quite gloomy but at the same time quite epic and one can feel the old winds of warriors on their way to the battlefield.
All in all a enjoyable and solid album in this traditional type of black metal.

http://rawwarmusic.blogspot.se/2015/03/stormstone-heirs-of-all-fights.html

Concreteweb.be
On April 24th 2015 we did upload the review for Deprive’s Into Oblivion, which undersigned did appreciate a lot. As a matter of fact, I am quite ‘fan’ of several things created by Erun; think: Hrizg, Briargh, CrystalMoors, Moonshine, Eldereon, Forestdome and many more. And as you could have guessed in the meantime, Stormstone too is a project by Javier ‘Erun-Dagoth’ Sixto, once again a solo-outfit. Under the Stormstone-moniker, Javier recorded one demo, called Heirs Of All Fights, which was released at the very end of 2013 via his own Morbid Shrine Productions-label, being a cassette edition only. The sympathetic Lower Silesian Stronghold-crew had the smart idea to have this stuff pressed on CD too, which deserves my appreciation. Honor and respect!

So, what’s Heirs Of All Fights all about? Well, the whole journey has been recorded at Javier’s own studio, Khazad-Dûm, in early 2013 and it consists of five compositions. Once again it’s a rather blackened outlet of this forlorn soul, yet not unlike outfits like Hrizg or Briargh. With Stormstone, Erun-Dagoth brings a melodic and even epic form of rather traditional, even somewhat Nordic-inspired and quite DSBM / Atmospheric-oriented stuff. The slow-paced material is something like a hybrid, a bastard child of Woods Of Desolation, Vintersemestre, Hrizg, Nasheim and Horna, if you want to. That might sound somewhat unnecessary, yet once again, seen the qualitative qualities of this qualified QQQ… I lost myself somewhere… No, I think the essence, the core of this mini-album is highly qualitative in several aspects – did I mention the sound in mean time anyway? No, I didn’t. Well, let’s say that it does shamelessly fits to the whole package. No matter if the performance is acceptable or not, this aural aspect for sure is hitting bull’s eyes. Ouch indeed, for the bulls involved…

84/100

http://www.concreteweb.be/reviews/stormstone

LSS 035 GEIMHRE - Mollachd

Concreteweb.be
Canadian act Geimhre was formed almost fifteen years ago, and currently consists of (former / current) members of e.g. Wolfhammer Division and Fomorii. Their name is Gaelic for ‘Winter’ and that’s what their music stands for too: winter, white as snow and purity, grim and vengeful, angry but proud… After a handful of demos and split-material, Geimhre released their first album, called Mollachd, in 2005 via (sadly defunct) Vinland Winds (it was done on tape too, by the way, though in a very limited edition, via Tanhu Records). In 2008, a second album, called Noidagh, saw the light, but then things seemed to fade away into nothingness. Actually, I am not sure whether they are still active or not.

But anyway, Polish Lower Silesian Stronghold decided to re-release this album, in co-operation with Hammer Of Damnation, and with four bonus tracks, taken from the demos Cogadh and For The Blood Of Hinterland (great idea, for this material did not appear, if I’m not mistaken, on any of the compilation albums before, so it surely is a surplus!). It comes with new artwork, and the whole had been re-mastered by label-master K. And that bonus material, well, actually it’s quite fabulous, and much heavier and more intense than the album. Seriously, this bonus material is oh so heavy and fierce, but unfortunately the sound smell like a fart after a drunken evening based on raw meat and liters of cold beer… (or something like that…)…

Mollachd, and then I am referring to the album, brings rather simplistic and low-profiled (Black / Pagan) Metal with quite some ‘ethnic’ elements. The best example is the very short opening track Mallachd (mind the difference in vowel!), which includes folksy female vocals and flute; the latter being kind of familiar within the East-European scene. The whole is enormously melodious and quite epic and heroic. It sounds nihilistically traditional, totally lacking of originality. I for myself am not looking for originality, but some pieces are truly too predictable and heard-it-before, and that’s a pitiful thing. At the other hand, some excerpts, like the bagpipe-injected outro on Battlefield Vinland or the quasi-ambient-laden piece Ballad Of The Tears, is quite enthralling. Also the punkish and neo-folkish elements give this band that ‘somewhat more’, and that isn’t but a positive thing. Surely, sometimes it sucks, it sucks hard times, but forget about nitpicking infantilism and that stupid narrow-minded, one-directional vision.

Even though this material is ten years of age, it sounds as if it is even older, at least one decade. It’s up to you, dear listener, to decide whether this is a positive or a nasty thing. It lacks of everything that might be distinctive from the overcrowded current scene, but then again one might search, hopelessly and unfortunately, for that little pepper-in-the-ass-effect, which this album lacks of.

Because of the lyrical themes, the album is banned in some countries. I think that’s a sad thing, because the ‘freedom of expression’ is something etc… [no further comment; this site isn’t a political, religious or social medium so my personal opinion does not matter]. You do not need to agree, but keep in mind that such opinion might be part of the whole concept. Try to see through the misty veil, because there might be something revolving / revolutionary / revelationist behind it…

For fans of: Temnozor, Mordaehoth, Nasheim, Satanic Warmaster, Svartsyn, Moloch and the likes…

73/100

http://www.concreteweb.be/reviews/geimhre


LSS 034 LYCANTHROPY - Operation Werwolf

Chaosvault.com

Przyznam, że nie miałem wcześniej do czynienia z twórczością Lycanthropy, więc teoretycznie jest to dla tego zespołu  debiut, swoistego rodzaju „być, albo sczeznąć”. Nie wypadli w sumie najgorzej, więc może gdzieś, kiedyś zapoznam się zresztą ich twórczości.

Operation Werwolf” mija szybko niczym wjazd Niemców do Danii. Niespełna 14 minut podzielonych na 6 kawałków. Siły i mocy na pewno więcej niż duńska armia w kwietniu 40 roku. Co oczywiste, nawiązania do wojny są tutaj jak najbardziej na miejscu. Okładka – wojna. Tematyka – jakby na to nie patrzył – wojna. Panowie wzięli na ruszt, jak już pewnie domyśliliście, operację Werwolf. W zasadzie dość ciekawy temat. Jak w kwestiach muzycznych? Powiedzmy, że Lycanthropy, to takie tam pociotki Marduk. EP-ka zaczyna się całkiem fajnym intro, które… gdzieś już słyszałem. Mam wręcz przeświadczenie graniczące z pewnością. Są wilki, bomby i niemiaszkowy szwargot. A potem jest wojna. Utwór drugi i trzeci w zasadzie nie biorą jeńców. Panowie napierdalają te swoje dźwięki może i nie w zbyt skomplikowanej formie, ale tutaj nie o urodę chodzi, tylko o to jak wielki lej powstanie. Kolejny na płycie „Sentenced to death” w pierwszej części wyraźnie zwalnia. Zadyszka? Tak. O ile ten utwór jeszcze żre, to następny – na szczęście najkrótszy – to już niestety nie. Ten najwolniejszy na płycie kawałek, jest – przynajmniej w moim mniemaniu – dowodem na to,  że Lycanthropy musi grać szybko. Tylko i wyłącznie. Zresztą w pewnym momencie dobitnie to w tym utworze słychać, kiedy wszystko nagle się po prostu rozjeżdża. Na koniec jeszcze „Escape”. Całkiem przyjemna samplowa plama. I tyle. Mówiłem, że szybko pójdzie.

EP-ka wydana jest nakładem LSS. Całkiem porządnie, bez żadnych wodotrysków, ale to w końcu wojna. Nie jest to płyta do głębszych kontemplacji z winem nad ułudą tego świata. Raczej krótkie jebnięcie na posiadówkę z Wyborową

http://chaosvault.com/recenzje/lycanthropy-operation-werwolf/

Concreteweb.be

I don’t know anymore how many Extreme Metal acts there are with the moniker Lycanthropy. But this review deals with the extremely productive one from Orel, Russia, close to the borders with Ukraine and Belarus. The city of Orel, by the way, isn’t that far away from the city of Voronezh, known for a very vivid Metal-scene, and house of another act called Lycanthropy (though defunct in mean time) – FYI. This band release several demos, EP’s and full albums in mean time, and currently they are signed to Lower Silesian Stronghold, one of the finest labels lately. But this review deals with the EP Dead Silence, which was released via another majestic label, i.e. Illinois-based Metallic Media.

Dead Silence was recorded by the duo Furious (vocals, lyrics [¹]) [²] and Gunner (guitars, music), once again helped out by session bass player V at the Furious Eternity home studio ([¹] the lyrics are in English, but they used to be in their mother tongue during the early years) ([²] Furious is also in Nosce Teipsum; we updated the review for the At The Heart Of Hell-album, which was released via Metallic Media as well, on October 26th 2014). The seven tracks last for twenty minutes and it opens with a short untitled intro. Then come two own songs, Oppressive Catastasis and the title track, which bring very intense and powerful, overwhelming and grim Black Metal, definitely rooted in the tradition of the misanthropic and Satanic Old School (the Second Wave-trend more specifically). In the vein of that current, these two tracks sound both melodic and aggressive, with a hammering tempo and an obscure atmosphere. A soundtrack for War it is, showing no mercy for our sickened eardrums. Then the untitled outro brings sh*t à la the intro, i.e. a sample followed by metallic aggression.

There are three bonus songs. The first two are cover tracks taken from the Former Glory… tape (released in 2010 via Depressive Illusions Records on cassette only), i.e. a cover by Impaled Nazarene and one by Ashen Light. Both of them are aurally redefined by Lycanthropy, and that isn’t but fabulous to notice / to hear / to experience. These two have been released as well on the Black Souls Rebellion-split (with Bane, Warfield, The True Endless and Ancient Reign). The last track on this MCD is the Savavovchenko Remix of You’ll Get A Hell, which Lycanthropy did not participate in. though I can appreciate this version, I do not think it fits on this album specifically, but it is a nice addition for sure.

80/100

http://www.concreteweb.be/reviews/lycanthropy


LSS 033 ENOID/MORTUUS CAELUM/DIZZINESS - Impetum In Tenebris

Concreteweb.be

First a remark, for this split has been announced as a Greek collaboration; even within the CD-book gets mentioned: ‘Hellenic Black Metal War …raise the banners…’. So, what’s my ‘problem’? Actually I do not care, but being a purist (I admit: I am a semi-autistic freak…) I have to make this remark. This split consists of three projects amongst which two that hail from Greece indeed, and one that actually is not located in Hellas at all. Mortuus Caelum and Dizziness hail from Athens, the capital of Greece, but Enoid are based in Lausanne, Switzerland. So, what’s the connection? I am not sure, but what I know is that Sergio ‘Bornyhake Ormenos’ Moplat, the guy behind Enoid, plays in Kawir, which are also from Athens, and he guested with Dizziness. But to my knowledge, here ends the Greek connection.

Anyway, Polish label Lower Silesian Stronghold, which I started to appreciate enormously lately (I’d like to refer to a couple of reviews I did, which have been posted during the past months, for full length or mini albums from bands like Winterfront, Dark Fury, Wolftribe or Popravci Vrch), is now to release this three-way split under the Hellenic banner. It comes with grandiose artwork, and the total running time clocks about seventy five (!) minutes.

Impetum In Tenebris opens with five (pretty lengthy) tracks by Mortuus Caelum, a project that celebrated its tenth anniversary earlier this year. The experienced duo (Gareth and Geegor) did record some highly interesting albums before, and they collaborated on some great splits too, with the likes of Hrizg, Winds Of Malice and Diabolical Principles (the latter, by the way, are another, even older outfit both guys are involved with). Mortuus Caelum’s Black Metal is basically influenced by tradition, yet executed with a very own vision and performance. This material sounds occult (cf. the Greek tradition), and is both melodious and rhythmic. Besides, the duo injects its compositions with unique elements. I am not talking about the variation in speed (the main parts are mid-tempo based, with several lightning-fast outbursts and more than just a couple of total decelerations) and structure (including nicely proportioned breaks) only. Mortuus Caelum make use of self-created characteristics, such as the prominent role for bass guitars, the sublime breaks I just mentioned, the typifying sound (rough and unpolished, yet decently mixed), or the intriguing intermezzos. Yet also the ‘normal’, ‘traditional’ pieces are sublime, for just being written and performed with finesse and craftsmanship (cf. the huge experience by both musicians). There is a specific haunting atmosphere that colors the material (coloring it pitch-black, evidently), which characterizes the Greek scene (largely underestimated, I am afraid, but at least as interesting and influential as the Scandinavian one!). And the sound, finally, is better than ever before. This time the roughness gets maintained, yet the result is way less under-produced than it was the case with most former releases. And oh yes, Mortuus Caelum also come up with the Black Sabbath-cover Children Of The Grave. Let’s just say I think it is a very entertaining interpretation of the original… 8,5/10

After Mortuus Caelum come Enoid, a Swiss one-man army that was formed as Organ Trails in 1996 (actually, there was a brief period when Organ Trails acted under the moniker of Pest, yet since there are about six hundred and sixty six bands with that very same moniker…). Bornyhake, the guy behind this project, is a very productive and experienced musician, also involved with the likes of Borgne, Gerbophilia etc. On this split, Enoid bring four re-recorded (?) tracks (a pity that this project’s contribution does not include new material, though it deals with grandiose material). The hateful, misanthropic stuff comes with a thin sound (little too under-produced), with the drum patterns mixed prominently at the foreground, and superb vocals that breathe sulphur and venom, acid and bitterness. In comparison to the material of both other bands involved, Enoid’s Black Metal is the most Old School-sounding, interpreting the mostly underground-focused Second Wave-current with highly melodious riffing and thunderous rhythms. Straight-forward and uncompromising, Enoid’s contribution defines the essence of Old School Tradition. 8,5/10

The Impetum In Tenebris-split ends with four previously unreleased (completely new?) hymns by Dizziness, a band formed at the end of last decade. They surprised with last year’s debut full length Offermort Heritage, and within the very same vein this stuff continues. This material too is focused on old styled traditions, yet with a very epic so-called Nordic-oriented execution. Opening track Marching…, for example, an instrumental piece, could have been created fifteen to twenty years ago by one or another Norwegian act (not ‘just’ one, but a possible example from the great list of majestic protagonists that did exalt the glory of the scene). And as a matter of fact, this goes as well for the other compositions. Even the production is very ‘Nordic’. Dizziness play mainly fast, but with a truly sublime focus on heroic melodies; hymnic leads go perfectly hand in hand with pushing-forward rhythms, and are supported by deep-throated screams, victorious passages (the bathorian way!), and hints of Viking / Pagan supremacy. 9,5/10

http://www.concreteweb.be/reviews/mortuus-caelum-enoid-dizziness


LSS 032 NOKTURNE - Embracer Of Dark Ages

Concreteweb.be

Next year Californian band Nokturne will celebrate their twentieth anniversary. So, feel free to sing a birthday-sing-along…

During the nineties, this combo recorded a couple of demos, and in 2001 the (in mean time defunct) label World War III released the band’s debut full length, Embracer Of Dark Ages. It got followed in 2002 by means of Curse Of Nazarene, as well as the third full album Kruelty Kampaign (2006), several demos, EP's and even a couple of video’s (as well as the highly acclaimed compilation Black Metal Kampf). This year is a very interesting one too, for Nokturne released a new album (Werwolf Blood Order, via Self Sacrifice Distro.; the band and the label did work together a couple of times before, but if I am not mistaken this is the band’s own label), yet their debut album has been re-released as well, with inclusion of a bonus track.

That first full length album had been re-released on vinyl in 2007, by the way, via Anti-Xtian Terror Records, and now Lower Silesian Stronghold, once again in co-operation with Self Sacrifice Distro., release that stuff once again, including that additional song, completely re-mastered, and with new -and very attractive- medieval artwork. The total running time is fifty one minutes, including that bonus (which is the title track, by the way). Kaiser Drakon and his horde brought / bring very rhythmic and grim timelessly-traditional Black Metal, with an important role for the drums parts. These ones are placed very strongly on the foreground, and do give the whole experience that energetic, fast-forward and thunderous drive. The vocals too are of a specific kind, sounding full of sulphur and spitting venom. The riffs (read: bass and electric guitars) are little melodious, and profoundly supporting the composition-structures, which are both conventional as well as classically performed, yet also creating an aural violence supporting the Satanic glory of the late-nineties scene. Besides, Nokturne come up with some excerpts that stand far away from catchiness. The introduction on thrash-blaster Blood Purging Pentagram, for example, is a creation that breathes the most ugly, apocalyptic expression of Doom. And what to think about the instrumental intermezzo The Hated, based on acoustic guitars, which is a total contrast to the Satanic rawness of the other songs with its sober, integer performance? And oh yes, the title track that acts as bonus (originally appearing on Curse Of Nazarene), is a true monument. It’s a pretty lengthy one (clocking nearly nine minutes), and somewhat different from the other songs, with some slower passages and a more technical approach.

http://www.concreteweb.be/reviews/nokturne


LSS MC 009 OHTAR - Quotidian Purgatory

Chaosvault.com

Niby Ohtar przestał istnieć, a tu proszę, pyk, po pięciu latach od ostatniego splitu z Dark Fury ni z tego ni z owego pojawia się taka to EPka, zatytułowana „Quotidian Purgatory”. Co prawda wyszła w grudniu poprzedniego roku, ale dopiero teraz miałem czas na dobre się za nią zabrać.

Na pierwszy rzut ucha jest tak jakby spokojniej, wolniej niż na poprzednich materiałach. Tematyką tekstów, jakby to powiedzieć, jest po prostu czysta proza życia, pewnie dlatego muzyka ma taki a nie inny klimat. Bo jak tu grać żywiej jak tu codziennie to samo, robota, pokurwieni ludzie dookoła, chlanie, sen i od nowa i w kółko. Jedyne co można zrobić, to pierdolić wszystko i wszystkich i oddać się właśnie w ręce najlepszej przyjaciółki człowieka, czyli flaszce czystej. Szczerze, może dlatego mi tak dobrze to teraz wchodzi bo dokładnie wpasowuję się ostatnio w ten schemat hehe. Nawet same tytuły są już sporo mówią o tym, czego możemy się spodziewać: „Quotidian Purgatory”, czyli „Codzienny czyściec”, no i „Ticket For Alleviation” – „Bilet do ukojenia”. Ogólnie tak jak wspomniałem, jest powolniej, depresyjniej, ale dalej bezkompromisowo. Takiego „Ticket For Alleviation” mogę słuchać na okrągło. Te riffy tak wchodzą w głowę… szczególnie jak człowiek jest już trochę zrobiony. Nie wiem jak Necro i Raborym to robią, ale dźwięki serwowane przez nich czy to w Ohtar, czy Selbstmord zawsze mi wchodzą.

Ogólnie nie mam tutaj nic do zarzucenia, może tylko, że taśma jest trochę za cicho nagrana (chyba, że to wina mojego sprzętu), więc to pomijam. Jak dla mnie muzycznie, tekstowo, wokalnie – na wysokim poziomie. Dobrze jest czasami posłuchać czegoś, co nie jest wypucowane do granic możliwości i poczuć magię taśmy. Fani dokonań spółki Necro & Raborym będą kontent.

http://chaosvault.com/recenzje/ohtar-quotidian-purgatory/


LSS 031 DARK FURY - Synningthwait

Concreteweb.be

The Wroclaw, Poland-based band Dark Fury (not the Heavy Metal act with the prefix ‘the’) was formed in 1997 and has quite an impressive curriculum vitae. They are on Lower Silesian Stronghold for quite some period now (they were on the label when this one was still called True Underground Productions), and this eighth full length comes via the very same label. Since a couple of years, frontman Krzystof aka K. (who is / was active in bands / projects like Selbstmord (yet only as session collaborator, I think, despite the long co-operation), Popravči Vrch or Thoth as well; by the way, look out for the upcoming review on Popravči Vrch’s debut album, available on this site in a couple of, whatever, days, weeks, months, or millennia?) works with Kriegsminister P. and Njord, both of them also active in e.g. Winds Of Hyperborea and Flame Of War, amongst others.

Synningthwait consists of six tracks that last in between five and seven minutes (more or less). And praise the Horned One for the splendid succession of this stuff! The album goes on in the vein of W.A.R. or Saligia, with at least as much intensive persuasion and oppressive power. This kind of War-laden Ultra-Black is of a most majestic kind. Besides a great variation in speed (the songs vary from slow-tuned over mid-tempo to lightning fast), the sound is one of the many surpluses: massive, skull-crushing, yet decently mixed; I mean that every single detail has its own individual right to exist. The melodic structures are of a mostly genial-executed kind, without losing its perspective on power, persuasion, and victory! Polish Gründlichkeit, let’s say… And throughout the whole nasty experience, there is not one single moment of disappointment. It does not matter if you are into the likes of the Polish or the Norwegian / Swedish scene; there is quite a chance that you will f*cking like this Nordic-oriented (white) fist in the face of (any) godly entity. Listen to this material, enjoy it time after time, and make your own conclusion: aren’t we superior?!

93/100
http://www.concreteweb.be/reviews/dark-fury

Chaosvault.com

W ręce wpadło mi niedawno najnowsze dokonanie ekipy z Wrocławia, czyli Dark Fury i ich ósmy pełny album, o tytule „Synningthwait” (tak „Synningthwait”, nie Synninghtwait jak można spotkać się z tym w internecie, co najciekawsze nawet na stronie distro LSS jest błąd). We wkładce możemy przeczytać, że inspiracją do stworzenia tego materiału była powieść Bernarda Cornwella. Przyznam się bez bicia, że nie miałem z jego twórczością jeszcze styczności, ale jeśli ta płyta była inspirowana jego dziełem, to na pewno warto.

 
Co do samej muzyki, od pierwszych dźwięków wiemy już, z kim mamy do czynienia. Dark Fury przez te wszystkie lata wypracowało swój styl, który jest tak charakterystyczny, że trudno go pomylić. Ci, co znają zespół, wiedzą, o czym mówię. Dla tych, co nie wiedzą Dark Fury gra (jak dla mnie) najczystszą formę black metalu, pełną nienawiści, dumy i siły. Zespół na tej płycie wraca do najwyższej formy, w moim odczuciu może ona spokojnie konkurować ze świetną „Saligia”. Nie odnajdziemy tutaj chaosu, wszystko jest przemyślane, każdy dźwięk idealnie zgrany, co tworzy naprawdę miażdżący surowo-zimny klimat. Słuchając całości płyty odnosi się wrażenie jakbyśmy słuchali swojego rodzaju opowieści, dlatego zalecam nie słuchania jej na wyrywki. Każdy utwór, a jest ich sześć, nasączony jest odpowiednią dozą agresji i mroku, dlatego nie będę oceniał ich pojedynczo. Wszystkie są tak samo dobre i naprawdę nie znajdziemy na tym wydawnictwie słabszych momentów. Warto też zagłębić się w teksty, które w przypadku Dark Fury, chyba nigdy nie były złe, a jak dla mnie stanowią integralną część tych dźwięków i bez nich to już nie byłoby to samo. Na plus oczywiście też oprawa, płyta bardzo ładnie wydana, książeczka, choć nie jest zbyt obfita w treść, prezentuje się znakomicie. Mam nadzieję, że ten materiał ukaże się również na innych nośnikach, tak jak było to w przypadku poprzednich albumów.

Mnie ten materiał leży i to bardzo, z czystym sercem mogę powiedzieć, że stawiam go na równi z „Saligia”.

http://chaosvault.com/recenzje/dark-fury-synningthwait/http://chaosvault.com/recenzje/dark-fury-synningthwait/

Psychozine.eu
Ten zespół albo się szczerze nienawidzi albo szczerze wielbi, trzeciej opcji nie ma.
      Dark Fury jest jednym z nielicznych w naszym kraju zespołów grających black metal, który od pierwszych swoich dni egzystencji podąża tą samą ścieżką, nie schodząc z niej nawet na milimetr. Na pewno ta bezkompromisowa konsekwencja w graniu najbardziej, nienawistnej z odmian metalu sprawia, że bardzo wielu słuchaczy omija twórczość tego zespołu z daleka, i to bardzo dobrze bo przywołam znany cytat sprzed lat: „extreme music, for extreme people”.
      Black metal to nie zabawa w piaskownicy, to poważna sprawa.
      Jeżeli, ktoś myśli inaczej, niech lepiej nie sięga po materiały Dark Fury oraz odpuści sobie dalsze czytanie tego tekstu.
      Nie jest to tajemnicą, że bardzo szanuję ekipę dowodzoną przez Raboryma, za to wszystko o czy wspomniałem powyżej jak i również za to, że nie ma dla nich tematów tabu. Piętnują cynizm i obłudę KK czy też bezkrytyczne patrzenie na historię naszego kraju, pełną przemilczenia bardzo ważnych kwestii. Walczą z jawnym ciemnogrodem i zaściankowością.
      Bardzo wielu to się nie podoba i tworzą jakieś chore, wybujałe teorie dotyczące tej formacji. W Polsce zawsze popularne było przylepienie etykiety odmieńca, dziwaka tym, którzy nie pasowali do uniwersalnego formatu człowieka stworzonego w ogólnej społecznej wyobraźni. Tak niestety jest właśnie z Dark Fury, wróg KK to ekstremista, jak hasła dotyczące ekstremy podchwycą jeszcze lewaccy krzykacze … to sprawa gotowa.
      W tym tekście jednak nie chodzi o to co krzyczą o Dark Fury, ale o tym o czym Dark Fury usiłuje nam powiedzieć. „Synningthwait” to koncept album, odwołujący się do twórczości bardzo dobrze znanego w naszym kraju i cenionego pisarza, Bernadra Cornwella. Wszyscy, Ci którym nazwisko to nie jest obce, bardzo dobrze wiedzą czego się można spodziewać, po tym mistrzu stylu a także wielkim entuzjaście / pasjonacie wszelkiej maści militariów, historii oraz mitologii szerokorozumianych Ludów Północy (aby nic nie umknęło odbiorcom tego materiału, posługującym się językiem polskim, informuję że teksty są napisane w naszym języku - tak mimochodem, czasami warto się w nie wczytać ).
      Muzyka Dark Fury jak wszyscy wiemy nie należy do najmilszych. Również i na „Synningthwait” słuchacze zostaną wystawieni na brutalną konfrontację z surowym brzmieniem oraz w większości z marszowymi tempami. Chwilami, co prawda Dark Fury na tym materiale zwalnia, jednak li tylko i wyłącznie po to aby przegrupować siły i ponownie przyspieszyć aby jeszcze bardziej skomasować dźwiękowy atak.
      Wcale nie uważam tego materiału za niedopracowany jak i nagrywany w pośpiechu ( z takimi opiniami zetknąłem się w necie ). Uważam, że „Synningthwait” spokojnie może konkurować, z moim dotychczasowym „opus magnum” w dorobku Dark Fury a mianowicie płytą „Saligia”. Oba te krążki, są dzikie i pełne pierwotnej nieposkromionej muzyki. Muzyki bezkompromisowej, gotowej do śmiertelnej walki z wszelką formą zahamowania jej postępu – oba te krążki są niczym wojownik wyprowadzający swoim orężem śmiertelne ciosy, siejące spustoszenie w szeregach jego przeciwników.
      To są tylko moje słowa, możecie ich posłuchać jak i również wyśmiać, jednak uważam, że w przypadku Dark Fury mamy ponownie możliwość obcowania z muzyką najwyższych lotów. Obawiałem się trochę o kondycję zespołu po poprzedzającym „Synningthwait” albumie „W.A.R.”. Tamten materiał był dla mnie takim albumem, w którym niby wszystko jest w porządku, jednak gdzieś między dźwiękami, kompozycjami ucieka ten właściwy duch czy klimat albumu. Z najnowszym materiałem Dark Fury jest inaczej, wszystkie kompozycje składają się na jedna całość, można oczywiście ich słuchać pojedynczo, wyrwanych z kontekstu, jednak dopiero w całości składają się w zabójczy i pełen pierwotnych najdzikszych instynktów black metalowy krążek.
      Jak obserwuję toczącą się w Internecie dyskusję odbiorców tego materiału, to jest dobrze. Wszechobecny w polskiej kulturze czy relacjach międzyludzkich dualizm jest jak najbardziej obecny – wracamy zatem do tego od czego rozpoczynaliśmy ten tekst.
      Ten zespół albo się szczerze nienawidzi albo szczerze wielbi, trzeciej opcji nie ma.

http://www.psychozine.eu/modules.php?name=Reviews&rop=showcontent&id=3225

LSS 030 WINTERFRONT - Northwinds

Concreteweb.be

Lower Silesian Stronghold, one of the strongest upcoming Black Metal labels from Poland, make me happy once again by giving me the opportunity to listen (and, by consequence, to review; but it’s my pleasure!) to Winterfront’s debut full length album, released two and a half years after the independently released EP Of Iron And Blood. Two tracks of that mini-album, by the way, have been re-recorded for this full album. It gets released in an edition of 1,000 copies in co-operation with another highly interesting Polish label, Werewolf Promotion (which originally started as a tape-only label; still now most releases are on cassette, with several CD-releases as well in mean time).

Northwinds was recorded by vocalist / lyricist / guitarist Toni ‘Terrt’ Jakuš, drummer Marin ‘Hell’ Pjanić, lead guitar player / composer / co-lyricist Ivan ‘Sorr’ Grga, and bass player Marko ‘Mutillator’ Tabak. The recording sessions took place at StarOne Studio with Petar Bešlić (who did the recording, mastering and mixing at the very end of 2012; indeed, it took a while, apparently, before this stuff got finally officially released). Petar, for your information, performs as guest with a solo on the title track, in case you might be interested. This said…

The album lasts for thirty four minutes and opens with a riff based on Chopin’s classic Funeral March (how original…) (opening song’s title, by the way: Frozen Throne), a theme that returns at the end of the song. This track, and that goes, as a matter of fact, for the whole album, is raw and primitive, somewhat simplistic and traditional, with a slightly epic undertone, which might explain the ‘Pagan’-label this band gets. The highly melodic tracks come with a Thrash-laden edge and a focus on melody, rather than on blasphemous rawness or noisy extremity. The compositions do vary a lot from each other, although they all come with a characteristic performance. The sound is rough but maybe one might find it little under-produced – which I cannot fully disagree with, to be honest. But it does not bother. My main problem is the inelaborate song writing and plain performance, which has nothing, but really nothing additional to add, anything that might differentiate Winterfront from the vast majority. Northland is not a bad album (I am not to give them a negative score), but let’s be honest, it’s a missed opportunity based on superficiality and mediocrity.


LSS 029 CELTIC DANCE - Ancient Battlecry

Concreteweb.be

Celtic Dance are a Portuguese band that was formed about twenty years ago by Laldaboath, Tzaboath and Conquerer. After the recording of the debut Ancient Battlecry, which came to life with assistance of a fourth member, Xeque-Mate, Laldaboath and Tzaboath decided to leave. Soon after, both of them formed Arkenstone, but that’s another story. Conquerer continued his activities with Celtic Dance, with inclusion of some breaks, and with a little help from some friends to record more material.

This review deals with the re-recording of the 1998-full length Ancient Battlecry, originally released via Sword Productions on cassette in a limited edition. Sword Productions, for your information, is a label run by Conqueror, by the way. It’s done by the original trio, with assistance of producer / engineer / master Melkor in the studio. The original intro has gone, and a new track, Dream Destroyer, makes the party complete.

Ancient Battlecry brings fast and rhythmic, nasty and furious Black Metal with a grim, somewhat Nordic-oriented sound. If I did not know the performers behind these tunes of utter darkness, I would have guessed they originated from Poland, Sweden or Norway (maybe Germany or Brazil), but actually they totally f*ck their southern-European prediction; something several Lusitanian hordes do (and which I cannot but adore / hail / appreciate). A surplus is the variety in tempo, with a focus on hyper-energetic assault, yet with the addition of low-speed interventions too, in several of the tracks. Another positive element is the fantastic sound. Okay, it has to do with the modern re-arrangement for sure, but even nowadays, in a digital age of aim-to-perfection (damn, do you need to puke too?), it is great to notice that there is no exaggeration (read: betrayal) to the core, the purest essence - and as you know it isn’t but nastiness… No, seriously, this edition comes with a fantastic sound.

The material on this album is not original at all. Not once I have the feeling that I do hear something renewing. But then again I’m thinking: why should it? I do not need something that re-invents the scene. As long as the result is, qualitatively, satisfying, I am pleased. With this album I am pleased. There’s almost nothing to not like. Personal preferences might differ, of course, and that’s what will influence my final opinion too for sure, but seen the productional sound, the song writing, the performance, the atmosphere, I cannot but be positive, or at least a little… Especially (yet not exclusively) the slower parts are beyond average (in a positive way), but in general this re-interpretation of older material might satisfy a certain public…


LSS 028 EXECUTION HILL - King the Gallows

Concreteweb.be

Popravčí Vrch (aka Execution Hill) are a peaceful act from Czech Republic, formed in 2012 as a side-project by Poprava members Kat (v, b), Raborym (d; also known from his current or past activities in bands like Dark Fury [the review on their 2014-album Synningthwait was posted on July 21st; check it out!], Othar, Thoth, Thor’s Hammer or Selbsmord), and Mr. Moon (g). The latter recently left, by the way. In summer 2013, the trio recorded the EP Král Šibenice, which is now available via pretty young yet strongly growing Polish label Lower Silesian Stronghold (the Dark Fury-album I just referred to was released by this label as well).

Král Šibenice, which means something like ‘king the gallows’, consists of seven tracks that are titled I up to VI (plus a bonus track). It has a total running time of twenty five minutes. After the ignorable intro, Popravčí Vrch perform pretty intense, highly oppressive and profoundly traditionalised Black Metal from the Old School, including the glorious thrashing structures, the necessary variation in speed (the tempo interacts in between the extremes of semi-blasting fast and abyssal doomy), and the nihilistic, raw yet perfectly fitting production quality.

No, you won’t experience something completely new / renewing, for this band focuses on tradition instead of progression. Does it matter? It does not in case the quality is acceptable, or more. In this band’s case it is correct to think so. Popravčí Vrch aren’t the most impressing band, but I’ve heard worse, more than once. Seriously, this effort is not that bad at all, and despite the lack of originality, it keeps my attention time after time.

70/100

http://www.concreteweb.be/reviews/poprav%C4%8D%C3%AD-vrch

LSS 027 WOLFTRIBE - Dolor Aeterna

Concreteweb.be

Polish horde Wolftribe were formed almost ten years ago by Satagiah, and the band released a first album in 2008 via the Czech label Radiation Noise Productions (called Pura Odium, by the way). Things went silent for quite a while, but Satagiah (guitars, vocals, drums, music) recruited two new members in order to record the sophomore album, Dolor Aeterna. Together with Ves (guitars) and Tiamath (bass, backing vocals, music, lyrics), he entered the Graveyard Studio once again (the debut was also recorded in this home recording studio), and mix and mastering were taken care of at Sound Of Welding.

Dolor Aeterna consists of thirteen titles with a total running time of about forty five minutes. It brings a pretty technical and slightly melodic, rather traditional form of universal Black Metal with a fierce, unstoppable rhythm section and lots of crafted techniques. The tempo varies enormously, though the focus lies on high-speed assaults. It does remind me especially to the Swedish scene, although Wolftribe are not just a copy of, let’s say, Setherial, Dark Funeral, Triumphator or the likes. Despite comparable characterisations, these Polish guys have an own sound; let’s call it the Polish answer or the above-mentioned one.

I do have a (minor) problem with the programming of the drums, which are sometimes (not always) too curtain-fiery. Also the negation of renewal might be a stumbling stone. At the other, the vocal timbre, the leads and the addition of some slightly weird intermezzos (I do enjoy the interlude Chant Of End Times, for example) are, at the other hand, surpluses. …which brings me to this final conclusion: Dolor Aeterna is a satisfying release, but in an overcrowded scene (which is the case nowadays) this material might not strike. However, I do not think this album needs to be posted into total oblivion!


LSS 026 BLAKULLA - Hymns to the Past Glory

Psychozine.eu
Jakiś czas temu miałem okazję opisywać moje odczucia związane z debiutanckim materiałem tego zespołu zatytułowanym „Darkened by an Occult Wisdom” a wydanym przez wrocławskie LSS. Niestety moje odczucia co do muzycznej zawartości „Darkened by an Occult Wisdom” były jednoznacznie negatywne. Śmiałem, nawet postawić opinię iż to wydawnictwo jest najsłabszym wydanym do tej pory przez LSS.
      Życie toczy się dalej i ponownie w moim odtwarzaczu zagościło kolejne wydawnictwo Blakulla tym razem jest to minicd zatytułowane „Hymns to the past Glory” ( zawiera ono trzy kompozycje – jedna z nich to cover Seigneur Voland, materiał trwa prawie 30 minut ).
      Podobnie jak w przypadku materiału na debiutanckim materiale mamy do czynienia z bardzo ortodoksyjnym, srogim, podziemnym black metalem z fundamentami wylanym gdzieś na początku lat dziewięćdziesiątych. Jednak akurat w tym przypadku muzyka ta jest zdecydowanie bardziej strawna dla odbiorcy i z chorych, dzikich, wyniszczających dźwięków dobiegających do uszu słuchaczy z głośników, udaje się nam wyłowić elementy, które w tym przypadku pozwolą go ocenić zdecydowanie wyżej niż debiut. Najprostszym wytłumaczeniem tego, niespodziewanego dla mnie progresu Blakulla jest być może bardzo proste wytłumaczenie! Surtr Blackmoon Emperor wreszcie nauczył się „wreszcie” sensownie grać a także komponować kompozycje! Fakt opanowania umiejętności gry na kilku instrumentach nie czyni z nikogo multiinstrumentalisty wirtuoza.
      Black metal to nie muzyka dla mięczaków, to twarda męska muzyka stworzona w określonym celu – totalnemu unicestwieniu wroga. Nie ważne kto nim będzie: słuchacz, recenzent, istota najwyższa … ma on na swojej skórze poczuć gniew i lodowaty pod spływający po plecach. Podczas moich muzycznych spotkań z „Darkened by an Occult Wisdom” ciar, dreszczy ani potu nie było. W przypadku „Hymns to the past Glory” jest zdecydowanie lepiej, ciary jak na razie są … o pozostałe elementy będzie trzeba jeszcze powalczyć. Jednak biorąc pod uwagę progres zespołu, drugi album jak na mnie teoretyka „pragmatycznego – sceptycyzmu” ( sic ! ) rokuje szansę na sukces i trafienie w gusta fanów true underground raw black metalu.


h
ttp://www.psychozine.eu/modules.php?name=Reviews&rop=showcontent&id=3174

Chaosvault.com

Mniej więcej dwa lata temu miałem możliwość obcować z debiutem projektu co się zowie Blakulla. Nie wywarł on wtedy na mnie zbyt pozytywnego wrażenia, aczkolwiek wyrażałem nadzieję, że coś z tego może kiedyś będzie, bo zadatki były. No i się sprawdziło.

Powiem szczerze, narobił mi odpowiedzialny za ten projekt Surtr , ochoty na pełnowymiarowy materiał. Mam nadzieję, że drugi już długograj niedługo się pojawi. Na razie jednak, od pewnego już czasu, wkręcam się w klimat zaprezentowany na „Hymns to the Past Glory”. Buduje go tutaj zarówno muzyka, jak i pełen emocji wokal. Zacznę od tego drugiego. Brzmi dla mnie przede wszystkim autentycznie, a to plus wspomniane emocje, buduje w moim przekonaniu wiarygodność muzyka. Kiedy Surtr wykrzykuje w pierwszym kawałku słowa „Return of the Old Magic”, to ja mówiąc kolokolwialnie mu wierzę. Nostalgia to słowo kluczowe w przypadku tego materiału. Black metal, który Blakulla prezentuje, jest pełny pewnego rodzaju mrocznej atmosfery i w tym wypadku nie jest to żaden slogan reklamowy, bo to czy LSS sprzeda 20 sztuk, czy 500 mi stanu konta nie poprawi. Nie spodziewajcie się tutaj niczego odkrywczego, ani przede wszystkim skomplikowanego. Przy którejś z ostatnich recenzji wspominałem, że zbudowanie klimatu na przysłowiowych trzech riffach jest trudne i nie wszyscy potrafią temu podołać. Blakulla na tej EP-ce (inaczej było w przypadku debiutu) zdecydowanie podołała temu zadaniu. Ten materiał nie nudzi mimo że jest dość prosty, również jeśli chodzi o tempo, bo wielkiej szermierki i wolt się w tej kwestii  tutaj nie spodziewajcie. „Hymns to the Past Glory” przykuwa bez wątpienia uwagę. To efekt samej muzyki, wokali i brzmienia. Ciekawa, chociaż bardziej „łagodna”, wersja „Dernier Bastion Blanc” Seigneur Voland.

I pstryk, płyta wyjęta z odtwarzacza. Bardzo często wraz z tym momentem, muzyka gdzieś tam ulatuje, bo po co w mózgu trzymać niepotrzebne śmieci. EP-ce „Hymns to the Past Glory” to nie grozi.

Ocena: 8/10

http://chaosvault.com/recenzje/blakulla-hymns-to-the-past-glory/

From the Dust Returned

Perhaps the greatest strength of this Blåkulla EP is its ability to hold true to the simplistic, lunar grace of the cover artwork. The moon is by no means an uncommon occurrence in the black metal medium, but there's also nothing quite like finding an inherent comfort in a particular image, putting on the music and then having it fulfill those expectations. It's like a cup of coffee in the morning, or the euphoria I feel at the first signs of autumn or winter. Without these things, often taken for granted, I would find existence far less appealing. And so, too, do I find nourishment in music like this, even if it's aim is never extraordinary or unique. Not to be misleading; there's nothing specifically 'comfortable' about S.B.E.'s latest recording. This is raw and conservative black metal not entirely deviated from his 2011 full-length Darkened by an Occult Wisdom, albeit with a little more of a glorious maturity in how the songs are composed, how the vocals are performed, and the murky majesty of the chord selections which successfully conjure up a melancholic pride without needing to beat you over the head with it.

I enjoyed that S.B.E. could compose longer tracks on the debut without devolving into the utter tedium I often associate with such songwriting, and this is a characteristic retained by this material. In fact, my favorite of the three tracks is the 12 minute anthem/finale "Nostalgia from Desolate Times"; moody black-punk driven rhythm guitars that have a real density to them, without leeching away the melodic structure of the chords or the emotional resonance of the caustic vocals. It's all pretty simple stuff, dominated by tremolo picked guitar,  and doesn't offer a lot of variety in terms of tempo, which makes for a long time spent with the tinny blast beats. But there are various surges in speed and intensity here which keep it well within the attention span, and it certainly captures the disc's overall mood...that of traipsing nighttime terrain on a journey, both metaphysically and nostalgically recapturing the vibe I once felt in the early 90s, when finally this strain of metal had broken away from the norm to satiate a more nocturnal, atmospheric craving for sounds like De Mysteriis Dom Sathanas or Bathory's sophomore The Return.... The production aesthetics seem very true to this period, with the soaring, airy vocals, the mid-range guitars thrusting alongside the charging kicks and snares which feel as if they've been played at you for a distance...like three players set up in a forest but the drummer just happens to be the furthest away from the listener's perspective.

The riffing vibes I picked up here were mildly less sinister that the debut, and in turn more grandiose, but there's not as wide a palate of these, so they stay relatively even-handed across the three tracks. The most versatility you'll find on the EP is in S.B.E.'s vocals, shifting between hoarser invocations and decrepit, passionate howls which seem slightly cleaner by comparison. There's a lot of sustain and decay when he holds out the screams that gives you that impression of some broken down hermit/heretic out in the wilderness, exhaling curses against those who set him on that path. Or an angry specter's accusations to the living. Either way, it's not just the predictable, monotonous rasp you might come to expect, and goes a long way towards forging decent material into something more worthy of your attention; which is ultimately where Hymns to the Past Glory lies on the spectrum...traditional atmospheric black metal focused wholly on savage, central instrumentation (guitars, drums) rather than symphonic arrangement, but arriving at that same end result. Comparable to both the traditional Scandinavian scene and the harder edged contemporary Quebecois stuff which seeks to retain those eerie, early themes and values of black metal. It's not expansive for the style, but doesn't really need to be if you're in the mood for 25 minutes of bleak reflection, far away from the sun.

7.5/10

http://www.fromthedustreturned.com/


LSS 025 BRIARGH/HEILNOZ - Omen of the Last Autumn

Chaosvault.com

Split ten wyszedł co prawda w zeszłym roku, ale mnie uszczęśliwiono nim już w tym, zresztą całkiem niedawno. Następnie został on gruntownie przeze mnie przeorany w tę i nazad i niniejszym spisuję, co w trakcie nasunęło mi się na myśl.

Dwa zespoły z Hiszpanii. Dwa różne spojrzenia na black metal, chociaż mające element wspólny. Split rozpoczyna Briargh ze swoim utrzymanym głównie w średni tempach i w niektórych miejscach patetycznym black metalem. Do tworzenia swojego pogańskiego klimatu wykorzystuje riffy już sprawdzone przez wielu wcześniej, szczególnie przez tych grających tzw. celtycką odmianę tego gatunku. Mógłbym się tutaj rozpisywać nad sensownością łączenia takich akurat dźwięków z tą kulturą, ale w sumie nie czas i miejsce. Briargh gra dla mnie muzykę przyswajalną, budując swój klimat w oparciu o środki proste i nie przesadza z dodatkiem „samplowego plumkania” Słucha się tego przyjemnie, zwłaszcza jeśli lubi się tego typu granie. Heilnoz z kolei stawia na black metal jednostajny i utrzymany głównie w szybkich tempach, chociaż potrafi też zwolnić i całkiem dobrze sobie w tym radzi. Nie zawsze jak wiadomo, jest to tak oczywiste. Słuchacz będzie miał do czynienia z dość melodyjną, ale na szczęście nieprzesłodzoną, dawką blacku z wyraźnie cofniętym wokalem. Dodatkowo „ochładza”to dźwięki, które płyną z głośników. Elementem wspólnym łączącym Briargh i Heilnoz jest prostota środków tworzących klimat. I mi to w sumie odpowiada.

Ocena końcowa w tym wypadku jest efektem raczej dzisiejszego nastroju,  a nie faktycznie przewagi jednego, lub drugiego zespołu. Oba grają na podobnym dla mnie poziomie, ale pochwalić chciałem Briargh.

http://chaosvault.com/recenzje/briargh-heilnoz-omen-of-the-last-autumn/

Psychozine.eu

Jak popatrzę w katalog wydawniczy Lower Silesian Stronghold to nazwa Briargh pojawia się w nim bardzo często. Przyznam szczerze, cieszy mnie to bo z każdym kolejnym wydawnictwem muzyka tworzona przez osobę ukrywająca się pod pseudonimem Dux Briargh jest coraz lepsza. W skrócie jest to bardzo specyficzny black metal z licznymi elementami nawiązującymi do tematów celtyckich jak i dziedzictwa Kantabrii. Chętnie sięgam do kolejnych muzycznych materiałów, realizowanych rzez ten projekt bo widać w nich zachodzący w zespole pozytywny progres jak i coraz większe przykładanie wagi do realizacji a także aranżacji poszczególnych kompozycji. Muzyka Briargh staje się moim zdaniem bardziej otwarta na nowe brzmienia ( w tym akurat wypadku gitarę akustyczna ) czy też budowa kompozycji, wprowadza inteligentniejszą formę budowy poszczególnych utworów … nie wałkujemy do usranej śmierci schematu zwrotka, refren, zwrotka … .
      Heilnoz to jak dla mnie muzyczna zagadka, po raz pierwszy miałem z nimi kontakt wkładając do odtwarzacza, oceniane tu „Omen of the Last Autumn”. Biorąc pod uwagę, że mają oni na swoim koncie jedynie nagrane w 2010 roku demo oraz trzy kawałki, które usłyszymy na tym splicie, to już zasadniczo wiemy kto w tym gronie jest gwiazdą a kto młodym czeladnikiem, który się podpiął i liczy na odrobinę splendoru spływającego od gwiazdy.
      Słuchałem kilka razy tych kompozycji Heilnoz i z ręką na sercu mogę stwierdzić, że jeszcze dużo potu spłynie z ich czół gdy poziomem swej gry dorównają poziomowi reprezentowanemu przez Briargh.
      Mimo wszystko jednak pochwalam a także gorąco polecam takowe wydawnictwa … w najprostszy sposób pokazują one co w trawie piszczy w odległych od nas krainach Galicji jak i Kantabrii.

http://www.psychozine.eu/modules.php?name=Reviews&rop=showcontent&id=3177

LSS 024 SWAROST - Brzask

Psychozine.eu

 „Brzask” to materiał powracającego na scenę po dłuższej nieobecności małopolskiego Swarost. Wydawcą tego pięciootworowego minicd jest Lower Silesian Stronghold ( Raborym dokonał również masteringu materiału, a tak dla ciekawości został on nagrany w latach 2008 – 2013 !!! ) oraz znana do tej pory w wydawnictw kasetowych Ancient Order Productions.
      Dla osób siedzących w klimatach undergroundowego black metalu, już te dwie nazwy będą jednoznacznym wyznacznikiem stylistycznym „Brzasku”. Materiał ten składa się z pięciu kompozycji utrzymanych w jednej konwencji stylistycznej. Jest to zimny, złowieszczy black metal, mający swój archetyp w II fali północnoeuropejskiego black metalu początku lat dziewięćdziesiątych. W muzyce tej usłyszymy, również bardzo dużo nawiązań do krajowych „legendarnych” już hord, tworzących w tamtych czasach. Któż z nas nie pamięta pierwszych materiałów Graveland, Behemoth, Sacrilegium, Perunwit, Legion czy Arkony.
      Ducha tych „legendarnych” zespołów usłyszymy w kompozycjach zawartych na „Brzasku”. Charakterystyczne dla gatunku i specyfiki grania klasycznego undergroundowego black metalu, brzmienie z lekko niedostrojonymi gitarami i perkusją mocno wysuniętą do przodu, sprawi, że fani takiego muzykowania na chwile, choć powrócą w swoich wspomnieniach do tamtych dni. Krążek ten moim zdaniem bardzo dobrze wywiązuje się z zadania zapowiedzi nowego pełnego wydawnictwa. Pokazuje jednoznacznie, że zespół ponownie działa i „prawdopodobnie” tworzy nowy materiał.
      Na pewno Panowie zdają sobie sprawę, że powroty po latach są o wiele większym wyzwaniem dla każdego artysty niż wkroczenie na scenę z etykietą debiutanta. Liczę jednak na to, że twórcy „Brzasku” zaskoczą nas i ich najnowszy materiał, będzie rozwinięciem tych wszystkich pomysłów oraz dźwięków które usłyszeliśmy na tym krążku.
      Obowiązkowo muszą oni również większą staranność przyłożyć do produkcji oraz realizacji materiału. Zdaję sobie sprawę, że Swarost nie gra epickiego symfonicznego metalu, z drugiej strony nawet największy muzyczny konserwatysta czy ortodoks klasycznego undergroundowego brzmienia w pewnym momencie zacznie kręcić głową gdy będzie mu dane posłuchać entego materiału brzmiącego jakby nagranego w piwnicy w 1993 roku.
      Momentami opamiętajmy się jednak mamy trzynasty roku dwudziestego pierwszego wieku, czas poszedł trochę do przodu !!!
      Na zakończenie dwie krótkie informacje, płyta jest do kupienia w sklepach internetowych obu wytwórni, po drugie radzę się spieszyć wydana jest w limitowanym nakładzie 1000 egzemplarzy.

http://www.psychozine.eu/modules.php?name=Reviews&rop=showcontent&id=3130

Chaosvault.com

Przyszło mi jakiś czas temu. Przesłuchałem raz, albo dwa. Potem poleżało na kupce płyt do recenzji w myśl zasady „wino im starsze, tym ponoć lepsze”. W zasadzie  chuj wie po co. Przecież ja wina nie pijam. Za to słuchać takiej muzyki – mogę.

Co ja biedny żuczek mam napisać o muzyce prezentowanej przez Swarost? Muzyce o której napisano już chyba wszystko. Stworzono tysiące metafor, porównań, onomatopei, oraz innych niezmiernie_mądrze_brzmiących_środków_stylistycznych wśród których na czoło i tak wysuwają się : leśne brzmienie, Szatan się cieszy, co za chujnia, zrywa portki. Co tu napisać o muzyce, która mocno osadzona jest we wczesnych skandynawskich klimatach drugiej fali czarnego metalu? Nie pozbawiona jest oczywiście dość specyficznego ducha pierwszych polskich black metalowych hord. Dobrze wiecie o których kapelach mowa. Tutaj nie jest najważniejsze brzmienie i męcząca do pewnego stopnia perkusja „wysunięta” do przodu. Chodzi o klimat, czyli o kolejne wytarte do granic możliwości pojęcie używane do podkreślenia tego „czegoś” co jest w muzyce zespołu, ale czego nie umiemy opisać w prostych, żołnierskich słowach. Ale tak tu właśnie jest. Nie spodziewajcie się czegoś odkrywczego, czy nowomodnych emocjonalnych wiwisekcji proponowanych przez chłopców, którzy jedynie przypadkiem znaleźli się w szufladzie z napisem black metal. Spodziewajcie się konkretnego, prostego, chałupniczego wręcz łojenia, które albo lubicie i wciągacie takie płyty masami, albo od razu wypierdolicie. A bo na przykład wolicie ” jak ładnie brzmi i tekst się da rozpoznać”. Odnoszę wrażenie, że panowie muzykanci płakać po Was nie będą. Wracając do „Brzasku”. Nie jest to może coś, coby mnie poraziło swoją wielkością, ale bez wątpienia miejsce w mojej kolekcji ma. Ja lubię takie granie, więc i też pewnie obiektywny nie jestem, ale w dupie to mam. Wy możecie brać w ciemno, albo poszukać na sieci i sprawdzić. Pewnie gdzieś jest.

Ze szczegółów czysto technicznych. Materiał na tę EP-kę był nagrywany ponoć 5 lat. Nie wiem co chłopakom stawało na przeszkodzie (pewnie życie), ale życzę, żeby następny materiał – długograj tym razem – powstawał krócej. Z pożytkiem dla Was i słuchaczy.

http://chaosvault.com/recenzje/swarost-brzask/


LSS 023 BENARES/WINDS OF HYPERBOREA - Jebać Życie

7 Gates

Demo WoH średnio przypadło mi do gustu, to taki dosyć specyficzny materiał i miałem pewne oabwy co do nowych utworów. Okazało się, jednak, że zespół rozwinął się na przestrzeni lat i to w kierunku, który bardzo mi odpowiada. Muzyka o potężnym ładunku negatywizmu w czystej blackmetalowej formule. Szorstkość riffów drapie aż do krwi, to nie jest przyjemna muzyka, to ziejąca mizantropia czarna otchłań, która pochłania wszelkie światło. Dwie długie mocarne kompozycje, które zioną nienawiścią, ociekające muzycznym jadem sączącym się powoli w uszy słuchaczy. Dźwięki autentycznie  krzyczą „jebać życie”, to jest prawdziwy antyludzki black metal a nie jakieś smętne popierdułki spod znaku depresyjnego „black metalu”. O Benares mówi się jako o kontynuacji Wschód, wszak autor muzyki jest ten sam. Nie do końca jest to prawda moim skromnym zdaniem bo Benares powraca do korzeni black metalu do jego pierwotnej formy, tej czystej i złowrogiej, która goreje czarnym płomieniem. Podobnie jak w przypadku WoH są to dźwięki o specyficznej naturze, które zioną agresja i niemalże namacalnym złem. Wystarczy posłuchać tych szalonych riffów, które z bluźnierczej kanonady z łatwością przeistaczaj sie w przepełnione mizantropia hymny będące pochwała wszystkiego tego, co niszczy życie. Dramatyzm tych kompozycji jest zniewalający, obracają się one w różnych klimatach, jednak klamra spinająca te zróżnicowane desenie jest antyludzki wydźwięk każdej nuty. Benares jest momentami bardziej dynamiczny niż WoH, ale cel obydwu jest taki sam… zniszczyć ludzkość, stłamsić każdego w dźwiękowym mroku, zniewolić go i wyssać z niego życiową energię. Split bardzo dobry, świetny dobór zespołów, które na ten sam temat mają może nieco inne spojrzenie ale cel jest jeden, i powiem wam ze udaje się im go osiągnąć… jebać życie.

666/666 - Tymothy

Psychozine.eu   

Lower Silesian Stronghold prezentuje nam kolejny w swoim katalogu split, tym razem jest to krążek na którym usłyszymy dwie formacje Winds of Hyperborea a także Benares ( znany wcześniej jako Wschód ).
      Te bardzo ascetyczne w swojej formie edytorskiej wydawnictwo zawiera siedem kompozycji ( otwierające album dwie pierwsze to dzieło Winds of Hyperborea, a pozostałe pięć to Benares ).
      Stylistycznie mamy tutaj do czynienia z podziemnym, kultowym, elitarnym black metalem.
      Marszowe tempa, gitarowe riffy osadzone na solidnym fundamencie postawionym przez sekcję plus złowieszcze wokale. Totalny, pełny nihilizm egzystencjonalny w warstwie tekstowo – muzyczno – edytorskiej.
      Tak jakby popatrzeć po personaliach to materiał ten został stworzony, przez ludzi, którzy szerszemu światu znani są z Dark Fury. Pierwszy zespół to odpowiednio Njord a drugi to P. Dalszych rekomendacji nikomu chyba dalej nie potrzeba, popatrzcie tylko kto ten materiał wydał !!!
      Te wszystkie postaci krajowego undergroundu są jak dla mnie wystarczającym gwarantem wysokiego poziomu tego materiału oraz jego wyjątkowej elitarności. Na pewno nie jest to typowy „popularny” black metal, jakim ku nie tylko mojemu przerażeniu zalewana jest krajowa, europejska i światowa scena black metalowa. Muzyka Winds of Hyperborea oraz Benares, przeznaczona jest dla osłuchanych i świadomych słuchaczy … dla innych będzie to kolejny niezrozumiały materiał z brudnym brzmieniem.
      Zasadniczo nie widzę w tym materiale elementów, które przyczyniłyby się do obniżenia mojej końcowej noty ( no może takim elementem jest zbyt krótki czas trwania całego materiału – z drugiej strony split ten jest bardzo ciekawą zapowiedzią pełnych płyt tych zespołów i w sposób znakomity z tej roli się wywiązuje ).
      Produkcja materiału jest charakterystyczna dla zespołów wykonujących elitarny nihilistyczny black metal. W tej muzyce nie są ważne smaczki, harmonie, klimatyczne melodyjki … taki black metal to pewnego rodzaju puszczony z bardzo wysokiego wzniesienia na luzie walec drogowy pozbawiony hamulców jak i operatora. Niszczy on wszystko co napotka na swojej drodze, nie zna litości oraz przebaczenia.
      Bardzo lubię sięgać po taką muzykę po tych wszystkich klimatycznych i melodyjnych zespołach pogańsko / folk metalowych, których słucham najwięcej.
      Dźwięki oferowane mi przez Winds of Hyperborea, Benares czy Dark Fury pozwalają mi po etnicznym „catarsis” powrócić szybko i to w jednym kawałku na ziemię.
      W dzisiejszych czasach chodzenie w głową chmurach oraz przykładanie wszystkiego do jednej uniwersalnej ogólnoludzkiej miary doprowadzi nas do jakiś altruistycznych i empatycznych zachowań. Musimy pamiętać, że w chwili obecnej świat nie jest już taki jak kilkanaście lat temu i nie otaczają nas „pańskie owieczki” lecz stada „czarnych” wilków żerujących na nas. Słowem „(…) jebać życie (…)”

http://www.psychozine.eu/modules.php?name=Reviews&rop=showcontent&id=3102

Chaosvault.com

Prosta okładka. Na niej nazwy zespołów i przesłanie, które będzie nam przyświecać przy każdym przesłuchaniu. Jebać życie. Niby proste, ale weź tu cały czas pozuj na mizantropa. Na ile split Winds of Hyperborea i Benares jest w stanie wzbudzić niechęć do ludzkiego gatunku?

Powiem szczerze, we mnie jakiś morderczych instynktów, czy dołów godnych bohaterów epoki Romantyzmu, ta płyta nie wzbudziła. Być może chuj ze mnie, a nie mizantrop. Powiem więcej – za każdym razem kiedy słyszę ten krążek, na moim pooranym ryju gości uśmiech. Bo ja lubię taki black metal. Przyznaję, że bardziej akurat na tym splicie widzi mi się Benares ( wcześniej  Wschód), niż Winds of Hyperborea. Niczego drugiemu projektowi nie ujmując, bo gra ciekawie ( szczególnie drugi utwór w fazie końcowej). Problem na tym, że na obecną chwilę trudno mnie zainteresować długim kawałkiem. Raczej wolę szybkie strzały. Nawiasem, pierwsze dźwięki  wałka numer jeden z czymś mi się usilnie kojarzą, ale za cholerę nie przypomnę sobie z czym. Czas chyba zacząć brać lecytynę. Czy na początku materiału, to jest tekst z Końca cywilizacji Szulkina? Cześć Benares jest dla mnie dużo bardziej strawna, bo kawałki czasowo nie przekraczają 6 minut. Sporo się w nich dzieje, ale z drugiej strony black, którego mamy tutaj okazję słuchać, specjalnie skomplikowany nie jest. Dużo ważniejsze wydaje mi się być tutaj utrzymanie odpowiedniego klimatu. Sporo zresztą „robi” w tej kwestii tutaj wokal. Zresztą w obu przypadkach panowie stawiają na klimat: duszny, przytłaczający i ocierający się momentami o szaleństwo – słowem, raj dla wszystkich zwyroli. Dużo bardziej w przypadku Benares trafiają do mnie szybsze fragmenty. Z całego splitu najbardziej przypadł mi do gustu „Celebration of Decay”

A jeśli potrzebujecie konkretnej rekomendacji, to powiem tak. Cały split to tak naprawdę robota Panów znanych chociażby z Dark Fury. Będzie? Ja bym brał.

http://chaosvault.com/recenzje/winds-of-hyperboreabenares-jebac-zycie/


LSS 022 DARK FURY - Semper Fidelis

Psychozine.eu   

Na piętnastolecie działalności wrocławskie Dark Fury wypuściło na rynek retrospektywno wspominkowy krążek. Znalazły się na nim te wszystkie utwory, które były poupychane gdzieś na archiwalnych taśmach demo, promówkach czy splitach oraz nagrane już jakiś czas temu ale z nieznanych bliżej powodów nigdy oficjalnie nie publikowane na srebrnym krążku. Nie ukrywam, że od pierwszego kontaktu z dokonaniami tego dolnośląskiego coś między nami iskrzyło i iskrzy dalej.
      Ci którzy czytają moje grafomańskie popisy na stronie PsychoZine pamiętają zapewne, że ich ostatni pełnowymiarowy materiał „W.A.R.” za bardzo nie trafił w moje gusta. Ja Dark Fury szanuję za to co zrobili na bardzo dobrym „The Price of Treason” czy znakomitym i mocno wchodzącym w mózg słuchacza „Saligia”. Na tych krążkach Dark Fury sieje burzę, sieje zniszczenie, sieje nienawiść, sieje to wszystko co w podziemnym niezależnym i nie kłaniającym się wszelkim trendom i modom graniu mrocznej, brudnej, nienawistnej i ciężkiej metalowej muzy powinno mieć miejsce. W bardzo podobnym klimacie utrzymane jest ostatnie wydawnictwo tej ekipy.
      Po pierwsze materiały te powstawały podczas różnych sesji nagraniowych, w różnych czasach, jednak brzmienie i przekaz muzyki Dark Fury zawsze jest takie samo. Undergroundowy, piwniczny zaduch i mrok czuć i słychać w każdej z kompozycji. Tradycyjnie już dla zespołu utrzymane są one w marszowych, umiarkowanych tempach … perkusja wybija rytm niczym żołnierze maszerujący w defiladzie po warszawskim Placu Saskim. Jeden, dwa, trzy … . Klasyczne dla tego zespołu klimaty pojawiają się i w tych zawartych na „Semper Fidelis” kompozycjach – bardzo dobrze. Mistrzostwo formy i warsztatu „w muzycznym wydaniu” ujawnia się w takich cechach jak powtarzalność i utrzymanie określonej atmosfery.
      Po drugie rzeczą bardzo ważną w muzyce twórców „Saligia” oraz „The Price of Treason” jest wokal, na tym materiale mamy doskonałą możliwość porównania go na przestrzeni lat. Uważam, że poczynając od kompozycji najstarszych kończąc na najnowszych, widzimy pewien progres. Na każdej z nich staje się on jakby jeszcze bardziej szalony, oddalony od reszty muzyki Dark Fury. Oddziela się on jakby od „ciała” zespołu i unosi się gdzieś pomiędzy – wykonawcą a słuchaczem. Nie mogąc się zdecydować, którym z tych dwóch osobnych bytów w pełni zawładnąć i opętać.
      W naszym kraju na palcach można policzyć, zespoły wierne ścieżce jaką obrały w momencie swojego powstania. Znamy wiele „hord” będących u zarania swojej egzystencji black a w chwili obecnej zapominających o swoich korzeniach czy też nawet o całym metalowym podziemiu. Osobiście raczej jestem wyznawcą maksymy, że „mój honor, to wierność” i mam w czterech literach wszelkie konotacje tej paremi.
      Idąc za przykładem, Dark Fury, rozumiem tez ich oddanie innej sentencji „We Know How To Hate … And We Will Fight`Till The End!” – nic mnie tak nie nakręca do jeszcze lepszej pracy i działania niż jawna nienawiść i podkręcanie emocji przez tych którzy mi źle życzą. Ja w tym akurat wypadku wrocławianom, życzę jak najlepiej, winszuje pięknego jubileuszu, ciekawego wydawnictwa i oczekuję na nowy pełnowymiarowy materiał.
      BĄDŹCIE ZAWSZE WIERNII !!!

http://www.psychozine.eu/modules.php?name=Reviews&rop=showcontent&id=3057


LSS 021 SEVERE STORM/SLAVECRUSHING TYRANT -  We Will Drown The Dawn in Blood

Chaosvault.com

Dawno się LSS do mnie nie odzywało, nawet podejrzewałem, że nasz trudny, acz wspaniały związek na odległość, został zerwany. Na szczęście, dowód miłości aż po grób w postaci niniejszego splitu, pojawił się któregoś zimowego dnia w mojej skrzynce. Jak go skomentowałem?

Severe Storm – bardziej majestatyczny w swoim wydźwięku, „zimny” black metal , ale nie odpychający. Slavecrushing Tyrant z kolei to wkurwienie i najprostsze środki – chociażby słyszalne w niekoniecznie skomplikowanych riffach – mające pokazać, kto i za co ma wpierdol i permanentny ban na życie. Ciężko mi jednoznacznie wybrać, który forma podoba mi się bardziej. Severe Storm zaczyna riffem – który zabijcie mnie jeśli czynię herezję, albo brak mi wiedzy – gdzieś już słyszałem. Uczucie to wręcz mnie pali. Kawałek numer dwa – jest dla mnie zdecydowanie najsłabszym elementem całości tego splitu. I racjonalnie nie jestem w stanie wytłumaczyć czemu, ale męczy mnie on po prostu. Dalej jest już tylko lepiej. Cześć Severe Storm balansuje muzycznie na tym poziomie chłodu i wynaturzenia w black metalu, który mi jak najbardziej odpowiada. Poza wspomnianym kawałkiem drugim. ST zdecydowanie punktuje u mnie dwoma pierwszymi kawałkami swojej części splitu. Remis, aczkolwiek ze wskazaniem na „The Fortress of Time”. Jak wspomniałem wcześniej, znajdziemy tutaj przede wszystkim proste środki muzycznego przekazu, co oczywiście nie oznacza, że muzyka jest prostacka. Dużą robotę w przypadku Slavecrushing Tyrant robi wokal o którego sposobie wylewania żalów można bez wątpienia powiedzieć „ekspresyjny”. Odnoszę wrażenie, że to druga część tego splitu jest bardziej „wkurwiona” i agresywna. Ale jak zaznaczyłem wcześniej, wydaje mi się że Severe Storm postawił na coś innego. Czy warto? Myślę, że tak. Nie jest to co prawda – przynajmniej z mojej perspektywy – płyta o której będzie mówiło się latami, ale miejsce w mojej kolekcji ma zapewnione.

 Płyta wydana jest dość ascetycznie, ale zakładam celowe działanie. Okładka może nie powala, ale to muzyka jest tutaj najważniejsza. Zawsze można podczas słuchania, patrzeć dajmy na to na ścianę.

http://chaosvault.com/recenzje/severe-storm-slavecrushing-tyrant-we-will-drown-the-dawn-in-blood/

Psychozine.eu   

Materiał ten jest pierwszym z szeregu splitów jakie przyszło mi w tym czasie opisywać. Obiektywnie mówiąc wszystkie z nich trzymają bardzo wysoki poziom i pisze to z nie ukrywaną satysfakcją.
      Na pierwszy ogień idzie 100% rodzimy podziemny produkt. Zarówno Severe Storm jak i Slavecrushing Tyrant to polskie kapele, wydane przez zasłużone na krajowym poletku labele Lower Silesian Stronghold oraz WereWolf Promotion.
       „We Will Drown The Dawn in Blood” zawiera dziewięć kompozycji pięć z nich jest dziełem Severe Storm, pozostałe to efekt pracy Slavecrushing Tyrant. Jak zapewne domyślacie się obie formacje preferują granie black metalu w najczystszej, pełnej nienawiści formie. Tak, też jest. Te dziewięć kompozycji to podziemny hołd oddany tradycyjnemu konserwatywnemu black metalowemu hałasowi.
      W przypadku Severe Storm i ich muzyki, jest ona bardzo chłodna a zarazem majestatyczna. Bardzo północnoeuropejska / skandynawska w swoim charakterze i formie. Maksymalnie prosta forma i brak zbędnego przynudzania. Wszystko to okraszone dzikimi, pełnymi furii wokalami.
      Z Slavecrushing Tyrant jest bardzo podobnie jednak w moim odczuciu ich muzyka jest jakby bardziej odhumanizowana. To co było w przypadku pierwszego zespołu dzikie i pełne furii, tutaj jest bardziej nihilistyczne. Trudno mi w tym wypadku tak jednoznacznie odnaleźć odwołanie do jakiejś sceny czy też konkretnego zespołu.
      Dominuje tu hedonizm muzyków, tworzących tylko i wyłącznie w celu zaspokojenia swoich twórczych ambicji. Cynicznie nastawionych do grona odbiorców a tym bardziej recenzentów. Lubię takie granie i szanuję taką postawę, bo czym że jest nasze życie gdy wyzbędziemy się tego wszystkiego co dla nas jest najlepsze i najbardziej nas kręci.
      Tak jak wspomniałem na początku, ten split według mojego podchodzenia do muzyki i sposobu jej oceniania, w znakomity sposób wpisuje się w podziemny charakter metalowego grania.
      Muzyki tworzonej i wydawanej przez ludzi z pasją, dla ludzi, którzy z pasją do niej podchodzą. Tutaj nie ma całej maszyny marketingowo promocyjnej, mającej za zadnia podświadomie mówić nam co jest czarne a co białe. Wszyscy Ci którzy wchodzą w ten biznes zdaja sobie sprawę, ze robią pewne rzeczy dla idei a nie pliku $ niewiadomego pochodzenia.
      Takie podejście do muzyki zespołów, wydawców powinno nas skłonić do refleksji podczas słuchania tego materiału i zastanowienia się, nad tym co też twórca miał na myśli a także uszanowania jego dokonań.

http://www.psychozine.eu/modules.php?name=Reviews&rop=showcontent&id=2983


LSS 020 AASGARD/BRIAGH -  Restoration/Kyaoimos

Psychozine.eu   

No i mamy kolejne wydawnictwo z wrocławskiej Lower Silesian Stronghold. Jest to tym razem split, dwóch zespołów znanych ze wcześniejszej współpracy z tym labetem. Grecy z Aasgard wydali pod skrzydłami naszego labelu epkę „Nekriki Mistagogia” a pochodzący z hiszpańskiej Kantabrii Briargh zdążył zrealizować dwie płyty.
      Po raz kolejny napiszę w recenzji, ze bardzo lubię splity bo przynoszą one same korzyści, zarówno zespołowi jak i wydawcy. Obie formacje nie są anonimowymi, początkującymi muzycznymi tworami. Choć jak mam szczerze tutaj napisać ( masło, maślane ) ja pisze zawsze szczerze !!!
      Jak na moje ucho, bardziej obeznanym ze studio i z pracą w nim jest chyba kantabryjski one – men band Briargh.
      Każdy z zespołów, przygotował na potrzeby tego wydawnictwa, po cztery kompozycje. Moim zdaniem cztery kompozycje Eruna są moim zdaniem bardziej dojrzalsze przemyślane i co najważniejsze słychać w nim więcej własnych pomysłów. Muzyce Aasgard nie mogę zarzucić wtórności, ale mam taki prywatny mały „bzik” polegający na ślepej i „głuchej na tcze gadanie” miłości do greckich formacji – grających black i inne metalowe gatunki po swojemu. Taki pierwszy lepszy z brzegu Kawir oceniany przeze mnie ostatnio. Ci Panowie graja już prawie dwadzieścia lat i po ich soundzie, w ciemno jestem w stanie powiedzieć, ze pochodzą i tworzą w Grecji. W przypadku Aasgard tego raczej nie powiem, bo ich materiał brzmi bardziej jak jakieś ortodoksyjne black metalowe kapele z Niemiec czy z drugiej fali norweskich true hord. W tym właśnie soundzie widzę największy problem materiału będącego na tym splicie a powstałym „Made In Greece”. Bo sama muzyka boroni się bardzo dobrze, konserwatywny, piwniczny zgniły diabelski metal opowiadający o wszystkim tylko nie o miłości do bliźniego.
       Co do Briargh to po woli staję się fanem Pana The Dux Bellorum Briargh. Jego rozbrajająca szczerość wypisana w okładce do płyty jest rzadko spotykana. Przyznał się od publicznie do tego, że materiał powstał w wyjątkowo trudnym dla niego okresie życia, dodatkowo teksty są tak osobiste, ze nie będą publikowane – szczerość. Tym zyskuje się szacunek !!!
      Brawo, black metal to nie jakiś gatunek dla mięczaków, piep…ć kompromisy. To wszystko o czym pisze artysta, czuć w jego muzyce. Z wszystkich materiałów Briargh, które miałem do tej pory okazje usłyszeć ten podoba mi się najbardziej. Typowy już dla tego człowieka bardzo podziemny, celtycko – pogański metal, odśpiewany i odegrany z wysoko uniesionym ku górze mieczem.
      Wszyscy entuzjaści prawdziwego podziemnego granego wprost z bijącego mocno czarnego serca powinni jak najszybciej nabyć ten materiał. Dwóch reprezentantów sceny południowo europejskiej zaprezentowało się na nim godnie. Cieszę się, ze takie krążki powstają a ich wydawcą jest niezależny polski label, w tym wypadku współpracujący z niemieckim Darker than Black ( znanym z wydawania niezależnej, ambitnej i odchodzącej od stereotypu muzyki ). Piszcie do LSS, zaglądajcie do ich katalogu bo oprócz tego wydawnictwa odnajdziecie tam wiele interesujących płyt, kaset i winyli w bardzo przystępnych cenach.

http://www.psychozine.eu/modules.php?name=Reviews&rop=showcontent&id=2923


LSS 019 BRIAGH - Vn Antigvo Trono Olvidado

Black Crow zine nr 2

Hiszpański Briargh to zespół, który podąża swoją indywidualną ścieżką twórczości leżącej na skrzyżowaniu black, doom i pagan metalu. Czy taka mieszanka może wydawać się nużąca ? W wypadku tego projektu raczej nie ma na to miejsca. Dobrze przemyślana muza w której atmosfera jest ładowana mocnymi, hipnotycznymi riffami a następnie przy użyciu akustyka czy folkowych fletni rozładowuje się ku epickim brzmieniom. Wszystko uzupełniane jest wokalami – raz growlującymi, raz krzyczącymi. Nie brakuje również kobiecych akcentów wokalnych. Ciekawe riffy, wykazujące inspiracją epickiego Bathory, czasem słychać gdzieś śladowe zagrania w klimacie wczesnego Amorphis. W sumie 30 minut dobrze pomyślanego i klimatycznego wyziewu. Widać sprawną realizację dźwiękową, materiał jest spójny i przejrzysty – czasem jednak niektóre momenty gdzie próbowano uzyskać efekt maksymalnej przestrzeni brzmią trochę zbyt „plastikowo”. Jednak całość zdecydowanie in plus. Sława !!!

Psychozine.eu   

 It seems there’s no need to introduce Briargh to the fans of traditional underground Black Metal. Although the one-man project hails from the Iberian Peninsula it has close bounds with Poland because of the cooperation with the Lower Silesian Stronghold label.
       Last year the second CD of Briargh entitled “Krigas” was released with the Lower Silesian Stronghold logo (the second CD in the history of the band and the first one released on LSS). This year an MCD titled “Vn Antigvo Trono Olvidado” appears on the market, and subsequently a Briargh/Aasgard split CD entitled “Restoration/Kyaoimos” is released (all of these made by the Wrocław-based label).
       OK, let’s go back to the topic of the music included on the MCD. The six songs appearing there stick to the atmosphere presented earlier by the band. It’s all really underground, dark and, in a way, ethnic (the author of the music doesn’t deny his Celtic ancestry and fascinations). In the music made by Dvx Bellorvm one can feel the atmosphere of his native lands; he didn’t hesitate to include elements closer to folk than to metal music in his compositions once again. These have been worked in tastefully, serving to create an interesting ambience through the use of folk instruments such as jaw harp, flutes, or simply a tambourine.
       Furthermore, the vocal arrangements in the particular songs are great; they are quite diversified, as if they were created especially for each single track; sometimes one can hear interesting female vocals here and there – these either constitute a background or they are more prominent. The Manowar cover song is a real gem of the MCD; as I’ve already written before in some review, I’m not a fan of these guys’ stuff. However, it must be the third of the fourth song of theirs covered by somebody else that I like a lot. While listening to “Thor” I sense clearly that it is in this track, rather than any one of those that he’s composed himself, that Dvx manages to really spread his wings as a multi-instrumentalist. Each of the instruments can be heard distinctly and they work very well, which means that they actually produce notes, rather than plinking and farting sounds as in the case of many other one-man projects ran by one-man orchestras.
       I’m glad that such underground projects have so much determination and that they don’t give up in spite of all the obstacles – this also refers to those who choose to release the music recorded by such individuals. Fortunately, there were always those with passion, heart, and devotion in Poland and thanks to them we can enjoy such CDs.
       In my opinion the underground Celtic Black Metal presented by Briargh deserves a high note. Taking into account all the elements I’ve mentioned in the review – praise be to the man responsible for the creation of “Vn Antigvo Trono Olvidado”. Praise be to him also because in the times of economic and national globalisation he takes care to preserve the memory and the achievements of his native Cantabria. Ab imo pectore.

http://www.psychozine.eu/en/modules.php?name=Reviews&rop=showcontent&id=181


LSS 018 DARK FURY/EVIL/PAGAN HELLFIRE – We Know How To Hate

Black Crow zine nr 2

Erupcję nienawiści rozpoczyna rodzimy Dark Fury. Krótko po wydaniu „W.A.R” atakuje z nowym materiałem na który składają się 4 kawałki. Widoczna jest swoista ewolucja sposobu czy stylu grania, co widać było na „Saligia” oraz ostatnim długograju. Coraz częściej występują zwolnienia, zmiana rytmu a także miarowe, hipnotyczne tempa chłoszczące dupsko na całego. Oczywiście nie sposób wspomnieć o „wisienkach na torcie” czyli solówkach – są krótsze, dłuższe i podkreślają klimat i przekaz Dark Fury. Kawałki nawiązują do tematyki apokaliptycznej i ostatecznego rozwiązania. Nie ma tutaj miejsca na cukierkowe granie, soniczny walec nabiera coraz szybszego tempa by zniszczyć co jeszcze zostało na tym brudnym świecie. Warto wskazać też na brzmienie materiału. Konkretna robota Raboryma pozwala obcować jednocześnie z brzmieniem wszystkich instrumentów na tym materiale i pokazuje że polskie podziemie potrafi konkretnie przypierdolić. Kolejna partia kawałków autorstwa Evil. Oczywiście nie jest to już obskurantyzm i minimalizm brzmieniowy i aranżacyjny. Kawałki bazują na swoistych liniach melodycznych. Są momenty szybkie jak na „Gates Of Redemption” przetaczające się na przemian z miarowymi zwolnieniami, jednak większość operuje w średnio-szybkich tempach. Nie brakuje w tej muzie nawiązań zagrywkami do trashu czy wczesnego deathu. Wszystko jednak zawiera się w konwencji Pagan/Black i znakomicie współgra. Co tu dużo mówić, Evil to w pełni dojrzały i doświadczony zespół który jednak daleki jest od rutyny i potrafi nieźle zaskoczyć z wydawnictwa na wydawnictwo. Ostatni pałeczkę na splicie przejmuje Pagan Hellfire. Tu już jest szybciej, Kanadyjczycy uderzają z pogańską furią, pojawiają się momenty melodyjnych zagrań, generalnie jest bardziej „lightowo” niż w przypadku dwóch poprzednich hord, jednak PH pokazuje, że stać go na wiele i potrafi przyjebać prostym, acz interesującym graniem. Muzyka układa się w solidny zestaw i prezentuje zespół z tej agresywnej i szaleńczej strony. W sumie możnaby dywagować nad kolejnością zespołów na płycie, przy np. odwróceniu o 180 stopni zaczynałoby się szaleństwem, a kończyło walcem. Co do samego wydawnictwa to w oczy rzuca się ciekawy design – żółty cover, layout opatrzony oldschoolowym rysunkiem z krzyżami okrytymi brudem i wszelkim plugastwem. I tak już jest, było i będzie…

Psychozine.eu   

      Ten split to bardzo interesujący materiał, prezentujący zasłużone dla muzycznego undergroundu zespoły pochodzące z trzech różnych kontynentów. Grają one black metal w jego najbardziej nienawistnej a zarazem konserwatywnej formie. Każdy z tych trzech zespołów w swoim ojczystym kraju osiągnął status zespołu kultowego. Z drugiej strony zespoły te muszą się zmagać z zaszufladkowaniem i dorobieniem im określonej „etykietki”, przez ludzi nie do końca rozumiejących o co chodzi w gatunku muzycznym o nazwie black metal.
      Przejdźmy jednak do samej muzyki. Album otwierają cztery kompozycje naszego Dark Fury, cóż w skrócie mogę napisać o tych utworach. Na pewno są one utrzymane w klimacie bardzo dobrze znanym wszystkim entuzjastom tej formacji: mocne gitary, dzikie, szalone wokale oraz znakomicie pracująca perkusja zdecydowanie ciągnąca wszystko do przodu. Z zaprezentowanych tu utworów najbardziej do mnie trafiają pierwsza i czwarta kompozycja Dark Fury kolejno „The Finger of Death” oraz „Warrior Spirit Un-Dead”. W tej ostatniej bardzo ciekawie pracuje gitara oraz samo tempo kompozycji jest bardzo marszowe, wspaniale ułożone pod wywołane już wcześniej gitarowe pochody, pierwsza natomiast to taki klasyczny, duszny wręcz piwniczny black metal tak charakterystyczny dla tego zespołu. Jak dla mnie nie tylko w tych ale we wszystkich kompozycjach słyszymy stare dobre Dark Fury z okresu najlepszego chyba w ich dorobku albumu „Saligia”.
      Po tych czterech kompozycjach przychodzi nam zmierzyć się z pięcioma utworami Brazylijczyków z Evil. Warlord wraz z swoimi kompanami podobnie jak nasza ekipa z Dark Fury wie co to prawdziwy, korzenny, pierwotny nienawistny black metal. Nie będę ukrywał, że jestem fanem południowoamerykańskiego metalu. Scena Ameryki Południowej pod względem swojej kultowości czy też hołdowaniu klasycznym dla każdego metalowego gatunku wartościom jest chyba najbardziej „pure” na całym świecie. Jak w muzyce ma być smoła, siara czy też chłód to na pewno w dokonaniach formacji z tamtego kontynentu to będzie. Nic więc dziwnego że w tych pięciu kompozycjach Evil ( czterech klasycznych trackach oraz jednym akustycznym ) pokazuje się z jak najbardziej „rasowej” metalowej strony. Ich muzyka nie jest lekka czy też przyjemna. Tu każdy z dźwięków wydobywających się z instrumentów tych Brazylijczyków sieję zgrozę, strach i jasny wyraźny przekaz. Black metal to muzyka nienawiści, nietolerancji oraz niekwestionowanej eksterminacji wszelkich wrogów. Sound Evil jest brudny, brzmienie pierwotne, z przetworników dźwiękowych sączy się jad, które nie dla wszystkich będzie strawny. Pamiętać jednak musimy, że ten gatunek muzyczny nie jest przeznaczony dla wszystkich.
      Album ten zamykają trzy kompozycje kanadyjskiego one men projektu PaganHellfire. Przyznam szczerze, że ta formacja była w pewnym stopniu dla mnie zagadką i ten srebrny krążek był dla mnie pierwszym „dziewiczym” kontaktem z dokonaniami Incarnatus`a. Biorąc jednak pod uwagę jego obecność w towarzystwie Dark Fury oraz Evil - dwóch formacji posiadających określoną renomę, reputację oraz pozycję w black metalowym światku PaganHellfire sroce spod ogona nie wypadł. Trzy kompozycje z którymi prezentuje się ten projekt na tym wydawnictwie przynoszą nam kolejna autorską wersję podejścia i interpretacji najbardziej kultowego z kultowych gatunku metalu. Jest mrocznie, ciężko i dziko. W kompozycjach słyszymy, że ich twórcy chodziło bardziej o przekazanie swojej nienawiści i zgromadzonego w nim trupiego jadu niż, klimatycznym epickim rysowaniu atmosfery w poszczególnych kompozycjach.
      Tak jak wspomniałem wcześniej, dokonania PaganHellfire wcześniej nie były mi znane, śmiem jednak twierdzić, że autor zawartych na splicie „We Know How To Hate”, potrafi nieźle namieszać. Na pewno bardzo szybko nadrobię moje braki i zapoznam się z wcześniejszymi dokonaniami tego projektu, a patrząc po stronach w necie uzbierało się tego trochę.
       Kiedyś już na łamach tej strony internetowej stwierdziłem, że wydawanie wydawnictw zawierających dokonania kilku zespołów nie zawsze pochodzących z jednego zakątka świata jest w moim odczuciu czymś bardzo pozytywnym oraz jak najbardziej właściwym. Po uważnym wysłuchaniu tego albumu utwierdzam się tylko w tym stwierdzeniu. Zakładając plan minimum „We Know How To Hate” trafi do maniacs w Polsce, Brazylii oraz Kanadzie. Idąc dalej tym tropem w wersji najbardziej optymistycznej trafi do odbiorców na TRZECH kontynentach – moim zdaniem znakomity wynik.
      Z całego serca życzyłbym czołowym reprezentantom naszego krajowego podziemia aby trafili oni ze swoimi dokonaniami do połowy tych wszystkich ludzi do których w chwili obecnej ma szansę dotrzeć Dark Fury.
      Gratuluję Hammer of Damnation oraz Lower Silesian Stronghold znakomitego pomysłu na wspólne wydawnictwo oraz bardzo udanego muzycznie krążka. Co prawda przeznaczonego nie dla wszystkich, ale czasami lepiej tworzyć dla elitarnego grona wybranych świadomych odbiorców niż podążać ścieżką komercyjnej bezproduktywnej i bezmyślnej muzycznej sieczki.
      „We Know How To Hate … And We Will Fight`Till The End!”

http://www.psychozine.eu/modules.php?name=Reviews&rop=showcontent&id=2687


LSS 017 FLAME OF WAR - Long Live Death!

Black Crow zine nr 2

Po ostatnim pełno wymiarowym albumie zastanawiałem się co nowego Njord wymyśli tym razem? Kawałki po 20 minut, jeden kawałek mający 50 minut. Tymczasem ten Słowiański wojownik postanowił uraczyć wszystkich 5-8 minutowymi utworami na koniec dorzucić kilkunastominutowy walec i tak oto mamy ok 50 minut monumentalnego zimnego mizantropijnego Black Metalu. Ten zespół nigdy nie był szablonowy, zawsze robił po swojemu, a jednocześnie idealnie wpasowywał się w stylistykę znaną wszystkim fanom wczesnego BURZUM. Nie rzucać będę hasłami – musicie to kupić, bo i tak większość ma to na mp chujkach a kasę na płyty kasety przepiła na imprezie. Reszta zaś powinna pomyśleć, bowiem FOW wyrasta na naprawdę sztandarową hordę Polskiego Podziemia. Nie ma co ukrywać, że główną rolę grają tutaj gitary, kapitalnie oddają ponurego ducha zimnych bezludnych przestrzeni. Kurde, niby jest piekło, szybkość (tak tak to nie to samo co na poprzedniku), ale klimat wręcz nas przytłacza. Wbrew pozorom nie tak łatwo odebrać ten materiał. Jedni chcą piekła i szybkości inni powolne monumentalne dźwięki, a tutaj mamy coś jakby 2 w 1. dla mnie ta płyta stoi tuz obok poprzedników. Wiem, że to świeży materiał, ale już czekam na kolejny, bowiem takiej muzyki nigdy za wiele. Do tej pory mam problem z tym materiałem, bowiem Njord stworzył coś co nie sugeruje niczego na kolejne materiały FOW. Kto wie czy następny materiał nie będzie zawierał 2 minutowych blastów, 20 minutowych Doom-owych walców, czy chuj wie co jeszcze. Na chwilę obecną FOW dołączył na dobre do Elity Polskiego Black Metalu. Zimno, Mrok i Pustka. Takie uczucia towarzyszą temu albumowi i bardzo dobrze, że są jeszcze zespoły, których nie idzie ot tak łatwo wrzucić do jakiegoś worka.

Old Temple 1/2013

Nowy album FOW to płyta, która zagościła w moim odtwarzaczu na bardzo długo i jeszcze jakiś czas w nim pozostanie. to naturalna ewolucja stylu, jaki od lat pielęgnują ci panowie, a który tak doskonale wpasowuje się w moje muzyczne gusta. Album mimo konkretnej klamry stylistycznej, jaka jest Black Metal zaskakuje wielowymiarowością elementów, jakie zostały wykorzystane w muzycznej kreacji. Fundamentem są dźwięki szorstkie, o chropowatej fakturze podszytej agresją i zimnem, czerpiące siłę z pierwotnych emocji. Utwory maja majestatyczny szlif, uderzają w monumentalizm uwydatniając tym samym swoją moc. Jednocześnie są wielowątkowe, przewija się w nich mnóstwo elementów, począwszy od szybkiego i wściekłego grania, przez bardzo melodyjne oblicze kończąc na ciężkich walcach miażdżących swoją masą słuchacza. Na to narzucono delikatny płaszcz melancholii, która genialnie komponuje się z resztą dźwięków i emocji zawartych na "Long Live Death". Wielkim finałem, w dosłownym tego słowa znaczeniu jest ostatni na trackliscie "The Iron Age of Europa", potężny kolos, który jest niejako esencją twórczości FOW, gdzie w prawie osiemnastu minutach zawarte jest to wszystko, o czym pisałem wcześniej. Doprawdy, skomponować album tak zróżnicowany, a jednocześnie utrzymany w dość tradycyjnych ramach stylistycznych, to nielada sztuka. Jestem pełen podziwu dla wyczucia, zmysłu kompozytorsko - aranżacyjnego i smaku twórców, jednocześnie mam nadzieję, że nie spoczna na laurach i jeszcze nie raz zaskoczą mnie płytą równie kompletną co " Long Live Death!".

Tymothy

Metalcrypt.com

Flame of War formed in 2004, but they sound more like a band from the 90s. This outfit is obviously dedicated to the sounds of the second wave, with the raw, dirty guitar sound and the cold, atonal riffs. This is pretty raw Black Metal, but not too raw, as they do manage to work a lot of melody into the guitarwork, whether it be tremolo picking or a riffier approach, they manage to keep their songs hooky and guitar-driven. True to the form, the drums and bass are low in the mix, and even the vocals are half-buried in the guitar assault – which is exactly the way it should be, and thank fuck they got that right. There is nothing on here you have not heard a lot if you listen to Black Metal, this is just done a good reach better than the standard: better riffs, better songs, and an energetic but cold atmosphere. Worthy.

http://www.metalcrypt.com/pages/review.php?revid=7632

Psychozine.eu

Nasza scena może pochwalić się kilkoma a może i nawet kilkunastoma ciekawymi zespołami grającymi black metal w tradycyjnej, pierwotnej formie.
       Szczęśliwie zespoły te świadomie obrały określony gatunek i pozostają mu wierne. Nie eksperymentują za dużo, stosując się do antycznej zasady złotego środka. Flame of War na swoim najnowszym materiale zatytułowanym „Long Live Death!” prezentuje się nam z bardzo dobrej strony.
       Solidne klimatyczne kompozycje, utrzymane w lekka marszowych tempach ( świetna praca prowadzącej, cały kondukt perkusji, wspomaganej majestatyczną pracą gitar ) Poszczególne kompozycje składające się na ten album ( jest ich pięć plus jedna instrumentalna ) utrzymane są w różnych tempach: nie ma tutaj ustawicznego balastowania, połączonego z szybkimi partiami gitar, klimat się zmienia i jest to na pewno bardzo dobra cecha tego krążka. Dzięki temu materiał nie jest monotonny i słucha się go z dużą przyjemnością. Kompozycje również nie są nazbyt rozbudowane pod względem czasowym ( na materiale poprzedzającym oceniany, zatytułowanym „Transcendence” długość poszczególnych kawałków, była moim zdaniem zbyt długa ). Spójnym elementem dla wszystkich kompozycji na płycie, jest dziki, niesamowity i przyprawiający o dreszcz wokal. Gromkie brawa, za wykonanie i jego realizację. Co prawda brzmienie „Long Live Death!” pozostawia trochę do życzenia, ale chyba o to w tym gatunku muzyki nie chodzi. Flame of War nie musi brzmieć klarownie i czysto, to nie ten gatunek – tu liczy się zgoła co innego.
       Momentami jak dokładnie się wsłucham w dźwięki płynące do mnie z głośników, mam wrażenie, że pewne elementy zawarte na tym krążku jadą dość mocno mrocznym, ciężkim death metalem. Nie wiem, czy to moje spostrzeżenie jest słuszne czy też trafne … ale uważam, że taki czasowym mały pasażyk muzyczny z innego gatunku, wspaniale uzupełnia ten album.
       Przyznam się szczerze dawno tyle pozytywnych myśli nie przebiegało przez moją czaszkę podczas słuchania polskiego zespołu, grającego czysty, tradycyjny, podziemny black metal. Jeden z moich profesorów na uniwersytecie mówił nam podczas wykładów, że umysł ludzki tak jest skonstruowany, iż prędzej się pomyli podczas opisywania czegoś prostego niż skomplikowanego wzoru matematycznego. Z muzyką jest moim zdaniem tak samo, nie jest sztuką nagrać w studio symfonicznie brzmiący produkt „metalopodobny”. Prawdziwą sztuką jest nagrać „prosty”, „korzenny” black metalowy krążek bez popadania w rutynę i wtórność.
       Muzykom Flame of War ta sztuka udała się w pełni. Wszystkich gorąco zachęcam do pogrzebania w necie i odnalezienia dystrybutora tego wyjątkowego bardzo ciekawego wydawnictwa i zakupienia go. Ku chwale Polskiej sceny i ku chwale własnych uszu, bo jak już się czymś katować, to czymś najwyższych lotów … . Ostatnie słowo kierowane jest bezpośrednio do zespołu – muzyka, muzyką jednak … szacunek za reprodukcję zamieszczoną na okładce. Jerzy Kossak w szczytowej formie i jaki temat … Czapki z głów.

http://www.psychozine.eu/modules.php?name=Reviews&rop=showcontent&id=2636

Chaosvault.com

Flame of War to projekt niespecjalnie nowy – parę lat na karku już ma. Płyta „Long Live Death!”, to jeśli dobrze liczę, czwarty długrograj tego zespołu. Jest to jednak pierwszy z którym mam okazję zapoznać się w całości, ale na pewno nie ostatni, bo krążek ten narobił mi smaka na wcześniejsze.

To płyta w sumie „pełna niespodzianek”. Nad całym krążkiem unosi się dość dostojny (niech będzie też – majestatyczny) duch, że tak się wyrażę, który w zasadzie pojawia się już w pierwszym utworze dzięki marszowej perkusji i dźwiękom odgrywanym przez wiosłowego. Całkiem sporo się tutaj dzieje. A tego w którym kierunku kawałek pójdzie raczej się po takim, a nie innym początku zorientować. I tak w zasadzie jest na całej płycie. Z jednej szybkie blackowe kanonady, które nagle potrafią przejśc w dość melodyjne części. W niektórych momentach pojawiają się elementy, kojarzące mi się bardziej z death metalem. I tak sobie człowiek tego słucha, przytupuje nóżką. I nagle przychodzi utwór numer trzy. Wolny i taki jakiś melancholijny. Mało? Włączcie sobie “Mare Tenebrum” z pięknym walcowatym początkiem ( i nie chodzi tu o taniec, żeby nie było nieporozumień). Tak naprawdę jednak mam wrażenie, że te pierwsze pieć utworów jest tylko przygrywką przed tym co dzieje się w ostatnim, prawie 18-minutowym kolosie. To właśnie „Iron Age of Europa” wydaje się być głównym i świadomie zaplanowanym efektem pofolgowania muzycznym potrzebom Flame of War. W tym utworze zamyka się definicja tego co zespół gra. Najlepsze jednak w przypadku tego kawałka jest to, że się nie nudzi. Można go słuchać w całości, albo w kawałkach – jak se stryjenka zażyczy.

 Płyta nie jest idealna i bez wątpienia przeznaczona raczej dla wybranych. Dodam jeszcze, że płytę wydał LSS, więc to i pewnie dla wielu będzie „plusem negatywnym”. Pozostali mogą obsłuchać i kupować. Mi ta płyta po prostu się podoba.  

Ocena: 7/10

http://chaosvault.com/recenzje/flame-of-war-long-live-death/

http://heathenharvest.org

Heavy metal is changing.
Liturgy plays the MoMA. Wolves in the Throne Room gets admiring write ups in the New Yorker. National Public Radio consistently spotlights edgier and edgier music, thanks in no small part to people like Lars Gotrich, an assistant producer at NPR Music who worked his way up from college radio. He and others like him are providing my parents with surprisingly good coverage of acts like Lord Mantis, an outlandishly gruesome blackened sludge outfit hailing from a very different kind of frozen north: Chicago.

Accusations are flying that extreme metal has lost touch with its roots, and amid the furor, many bands in the scene are backtracking to the lo-fi production techniques which defined the style twenty years ago. In spite of this, Njord, a veteran of black metal’s Lower Silesian underground in Poland, seems confident enough in his musical vision that he is willing to let his current studio project, Flame of War, exist completely outside of any of these discussions the stylistic zeitgeist.

Njord can’t tell you his real name. In fact, his music is so controversial in his home country that he could face legal penalties if his true identity were ever revealed. In spite of this, he has devoted years of his life to the genre, variously providing guitar, bass, and vocals for several different bands. His other projects include Slavecrushing Tyrant, Winds of Hyperborea, and Dark Fury– all of which are with populated Polish black metal artists who, like Njord, can’t let their identity be known.

His established presence in this tightknit underground is probably part of the reason why he has remained so unmoved by the present rush backward towards retro arrangements and noisier, home-recorded styles. At this point in his career, such gestures would be somewhat irrelevant. His most recent release, entitled Long Live Death!, is the work of a mature musician, whose credibility comes not from an alignment between his personal approach and the present quirks of popular fashion, but instead from the confidence he displays in his own artistic vision.

The production on Long Live Death! is basic and crisp, and Njord’s versatile guitar playing is unambiguously showcased as a highlight of the recording. Several times when he has run through his lyrics all the way, he simply goes into a long instrumental break before starting them over again. His venomous rasp is expressive, albeit difficult to follow, but his repetition and the transcript of the lyrics which he provides in the CD booklet make sure that his message is thoroughly stated. Even without studying the words which accompany Flame of War’s music, the caustic sterility of the sound we are hearing gives us a fairly clear impression of the bleak, apocalyptic subject matter.

Aside from its stylistic appropriateness, the clean production is likely due (at least in part) to the perfectionist standard at which this collection of recordings was executed. All the lyrics and music on the album were written by Njord, and with exception of the drums, all of them were recorded by him as well. The man knew exactly what he wanted to hear, and session by session, he assembled it during the winter of 2011-2012.

The result is impressive, and makes no apologies for its indulgences. Song structures are long and winding, and often considerably more technical than the second wave black metal which clearly lies at the heart of his influences. Along with clean production, the concept of being a “technical” performer has acquired a sort of stigma in extreme metal circles. To be a musician focused on technical mastery is to be a kind of irrelevant show-off with nothing interesting to say– somewhat akin to the Ivy League underclassman who has recently discovered a few fancy ideas in his philosophy course and corners you at a party to practice talking about them. It’s true that Flame of War’s compositions are undeniably long-winded, and that, inevitably, some listeners will find that their attention waivers during Long Live Death!’s seventeen minute finale, “The Iron Age of Europa.” However, given the unavoidably personal nature of any one-man project, it’s hard to hold these kinds of excesses against the artist. It takes guts to ignore the standards of popular taste in a style increasingly partitioned by narrow subgenres. In any case, the man can play guitar.

Aside from his firm footing in the camp of meticulous production and technically ambitious arrangements, one of the main dividing issues that Njord chooses sides on is an old rivalry between black metal’s Satanist and Pagan camps. In the correspondence I had with him in preparation for this article, he opened a letter by stating his religious beliefs outright.

“I am a Pagan” he affirmed. “I believe that the Gods exist and that it is possible to achieve contact with them (or with the metaphysical, the transcendent, in general) through rituals.

“I also believe,” he continued “that art may be a form of ritual, or be just as meaningful in the metaphysical sense as rituals. I believe that Black Metal is a form of art that, due to its spiritual character, allows one to transcend the “here and now” — just like rituals — and that is why I started Flame of War.

“The spiritual aspect of Black Metal is only potential; there are many so-called Black Metal bands that play meaningless music which people listen to to have a good time, just like they listen to rock music.

“I and the people that I cooperate with in religious practices are strongly inspired by the works of scholars such as Georges Dumezil, Mircea Eliade, Rudolf Otto, Aleksander Gieysztor, as well as Integral Traditionalists (Evola rather than Guenon), and sacred texts – definitely the Rigveda, the Poetic Edda and other sources on European mythology, and to a lesser extent the Upanishads and other writings of Hinduism.

“We believe that the Gods of all Indo-Europeans are the same, although they have been called many names across lands and centuries. We believe in cyclic time. We believe that now we live in the Iron Age, the Kali Yuga, which is obviously the reason of the decadence we witness every day, hence the importance of Ragnarök and death. Rituals – i.e. offering the Gods their due sacrifice at the correct times of the solar year – are central to our spiritual life.

“We usually perform them at the Ślęża mountain, which has been the site of Pagan cults since the times when the Celts dwelt there. The rituals are based on those described in Rigveda and on sources regarding medieval European Paganism – the rituals are, therefore, performed around a sacred fire with the use of sacrifice of milk, grain, and butter, and occasionally meat and human blood. The structure of a ritual depends on the character of the particular celebration, so the symbols and the forms of sacrifice performed depend on whether the celebrations are solar or chthonic and nocturnal, whether they are related to fertility or to death and war.”

Rigveda manuscript

Like his technical approach, Njord’s statement here puts him unambiguously on the less popular side of a hotly contested argument. On this particular issue though, his side is rapidly picking up speed.

Many of the most promising young bands coming up today are also rejecting a Satanic stance in favor of religious commitment. What began as whisperings among a fringe element in Scandinavian circles has recently exploded into a surge of excitement over these kinds of spiritual perspectives: groups such as Drudkh, Eluveitie, and Korpiklaani have attained a level of mainstream success which not long ago might have seemed impossible. It shows the powerful appeal these outside alternatives to both Christianity and Satanism hold for many who might have once rallied against the perceived hypocrisies of modern faith under the banner of the Antichrist.

To outside observers, this sudden swing away from the devilish trappings which have traditionally surrounded heavy metal must seem puzzling. A widespread revival of religious interest among young people would be remarkable enough; in a subculture of leather-clad delinquents, it is absurd. To fully understand the implications of this surprising shift, it is necessary to know something about the origins of the argument that caused it.

Øystein Aarseth, the founder of Mayhem and chief organizer of Oslo, Norway’s seminal scene, was squarely in the camp of those who despised anything holy, Christian or otherwise. Varg Vikernes, on the other hand, was (and remains) a leading voice among black metal musicians for the adoption of traditional Indo-European Religion. In Vikernes’ reasoning, the Heathen practices of his forefathers stood as the ultimate antithesis of not only today’s politically-correct Christian morality, but all incarnations of the Abrahamic faiths throughout history. Though he was notably preceded by Bathory and others, Vikernes was perhaps the first to totally dispense with black metal’s blasphemous preoccupations in favor of devotional subjects. Certainly, he was no Stryper: like the rest of his scene, darkness was the operative word in Vikernes’ music. This tension between his religious subject matter and conventional notions of what holiness looked like were, however, quite revolutionary. We can credit a good deal of present day metal’s religious content to the fact that this young musician had enough imagination to look beyond the standard formulas for spooky music– and that in doing so, he had the foresight to realize the new dimensions of possibility which might be opened by painting holiness itself black.

In a DVD extra for the 2008 documentary “Until The Light Takes Us,” which chronicles the much mythologized goings-on around Oslo in the early 1990s, Gylve Nagell of Darkthrone recalls parties where members of the local metal scene would gather to listen to cult favorite Merciful Fate and debate the merits of a Luciferian philosophy versus the emerging Pagan position. This story is presented in the context of an exhaustive symposium (complete with a pointer and four chalkboards) on the history of heavy metal from Black Sabbath onward. It is by turns amusing and engrossing to see the aesthetics and ideologies that gave rise to extreme metal as we know it dissected from such a scholarly and matter-of-fact vantage point. The academic setting of this lecture seems strangely appropriate– black metal has secured its place in the history classroom by marking the first time in recent memory that Europeans have burned buildings and killed one another over the subject of religion.

Most readers with any knowledge of these bands will know of the incidents to which I am referring. Though Vikernes was, in general, a lone wolf who recorded alone under the name Burzum, he joined Mayhem from late 1992 to early 1993 in order to record the bass guitar parts for the band’s legendary album, De Mysteriis Dom Sathanas. During this time, Vikernes became a key player in a group of militantly anti-Christian youths who succeeding in razing several of the oldest churches in Norway. These young men saw what they did as justice for the well-attested Christian acts of destruction which were visited upon the holy sites of Norway’s indigenous population from the mid-tenth to thirteenth centuries.

Soon after the recording on Mayhem’s album was finished, the bad blood between Vikernes and Aarseth on numerous subjects came to a critical point. A confrontation occurred, leaving Aarseth dead and Vikernes in prison.

Though Vikernes’ devotion to pre-Christian religion is self-evident, it remains to be seen how sincere and lasting the religious beliefs that pagan music is presently fostering in modern youth will turn out to be. In the case of Njord, I found both his music and his correspondence to be remarkably convincing– at the very least, the passion for Norse-Germanic mythology expressed on Long Live Death! seems considerably more authentic than the lip service which is generally paid to Satanism by so many contemporary metal bands.

The fact is, Satanism has lost a good deal of its bite since the glory days of the Satanic Panic, when Boyd Rice (and later his protégé Marilyn Manson) had the moral majority so wound up they were publishing books like Don’t Make Me Go Back, Mommy to help the imaginary victims of “Satanic Ritual Abuse.” Today, the Baphometic pentagrams and open blasphemy popularized by LaVey’s atheistic “Church of Satan” are standard fare for bands so commercial they make Manson look like Zero Kama. Perhaps this is because Satanism is, by its nature, an irreligious viewpoint. As such, the use of its imagery simply has broader marketing implications than emblems with the potential to symbolize a genuine religious commitment.

The situation is not without irony: Satanism’s lowered status as a harmless wink-and-nudge gesture toward rebellion has made religious conservatism into the most transgressive act possible for a modern young person. This is an important facet of what makes black metal distinct from any of the religiously themed popular music that came before it. Whereas prior to black metal, religious bands tended to take a more modern, liberal perspective on spirituality, religious black metal is almost without exception intensely conservative.

Slavic Pagan Dziady Ritual. Credit: Lesza

Christian rock has always been difficult for either the secular public or the community of the devout to take seriously. It is almost without exception a recycled, guileless copy of the most harmless secular music available. It tends to address divine subjects with unfocused, uninteresting generality, and stirs nothing in the Christian soul in the way that a toccata by J. S. Bach might. As such, the religiously uninclined rocker can hardly be expected to convert on the basis of music that meekly follows his lead, rather than commanding his attention with the power and glory it is supposedly in touch with.

Religious black metal, as it has come down to us from Norway, represents a totally antithetical approach. From the beginning, Vikernes was always openly judgmental of his secular contemporaries, and he and his progeny have always been more ready to wage holy war on people of other faiths than waste time trying to convert them. As in the Muslim world, modern youth with religious inclinations are displaying a tendency to be more conservative than their parents, and to regard less committed members of their faith as a threat to the health of the spiritual community. Manowar’s now universal rallying cry of “Death to false metal!” has become, by extension, “Death to false paganism!” or even “Death to false religion!”

Like radical Islam, radical paganism is fast becoming a unifying force for young people who perceive the modern world as alienating, oppressive, and morally bankrupt. In making themselves a vehicle for these kinds of ideologies, bands like Flame of War are standing at the crossroads of art, religion, and politics. Though most of Flame of War’s lyrics are easily interpreted as retellings of Norse-Germanic mythology, the end-times imagery sometimes takes on a glimmer of harsh realism. The song “Lunar Plains” in particular, in which the lyrics turn most explicitly to address the all-too-real threat of nuclear war, paints a nightmarishly lucid image of image the Earth’s surface as a barren waste of ash, the product of a raging inferno that leaves the Earth as lifeless and empty as the moon.

This picture flows continuously back and forth in the listener’s mind from myth to reality as the flames of Ragnarök are referenced from track to track, suggesting that the Æsir’s gift of foresight might have revealed man’s fiery end all too clearly, though not exactly through the supernatural means the ancients imagined. When we replace the giant with a flaming sword with a nuclear bomb, the Norse apocalypse myth is not only less fantastic– it is plausible.

Unlike so many other exercises in traditionalist thinking, which generally rhapsodize the returning perfection of the ancient world after the violent end of our modern age, Long Live Death! offers no such hopeful assurances. Although it is clear that he longs for some kind of violent event to shake man from the clutches of modernity, Njord is nothing if not a realist. His preoccupations with the Jungian symbolism of a world-annihilating cataclysm are by no means an indicator that he is blind to the horrors of war. There is no new Golden Age to speak of at the end of this album. As he puts it:

“The flames do not purify. The mad battle the weak, the maimed, and the raped.”

This line holds special relevance in discussions of the relationship of black metal with its various ideologies, most of which are misanthropic, megalomaniacal, or fascistic to one degree or another. Indeed, it is because most would characterize him as “the mad” that the artist behind this line must remain anonymous. Though he has personally spent the better part of his career exploring the same far-right philosophies that have earned Varg Vikernes his overblown reputation as an evil, warmongering racist, I believe the line quoted above illustrates a key difference in their work.

In his identity as “Njord,” the man behind Long Live Death! has used his spiritual perspective to step outside the role of the apocalyptic soldier. He has turned to examine the nature of his struggle against the modern world– a struggle which Mr. Vikernes and so many other black metal luminaries have spent their lives so absorbed in that it might be understandably difficult for them to see anything else.

In stanza 39 of the poem Vafþrúðnismál, the Poetic Edda describes Njörðr (Anglicized “Njord”) as a future survivor of Ragnarök in. It states:

“In Vanaheim the wise Powers made him and gave him as hostage to the gods; at the doom of men he will come back home among the wise Vanir.”

From where Njord stands, war’s victims and victimizers are both products of a sick world, and the “strong” who oppress the masses are merely weak people driven mad by a world going from bad to worse. The real keeper of tradition, and the rightful heir to black metal’s true spirit, must reckon the cost of failure if he is to find his way home. He must proceed with caution along a path littered with empty ideologies or, in letting his True Will be overcome, see all his striving lead to an end where the world is well and truly destroyed, and a new Golden Age proves not to be forthcoming.

As we examine the intersection of religious and political ideologies in heavy metal today, I think it is as good a time as any to point out that Flame of War’s Long Live Death! is the second black metal album by that title to come across my desk in as many weeks. Even in light of all that has been said here about the remarkable paradigm shift occurring within the metal community, it will likely come as a substantial surprise to readers on all sides of the discussion when they learn that this phrase comes from a source which is deeply Christian.

It was originally coined in Spanish as “¡Viva la Muerte!”by José Millán-Astray y Terreros, the founder and first commander of Spain’s Foreign Legion. Modeling themselves after the historical Catholic knights of the Reconquista, as well as the tercio formations which made Spain the leading military power of the Renaissance Era under the Hapsburg Emperors, the Legionarios of Spain were one of a number of militant religious orders which sprung up across Europe after the end of the First World War. The members of these “Legionary Movements” operated like a kind of Western samurai, placing death in the service of Christ over all other honors.

During the Spanish civil war, Millán-Astray’s Legion accepted the aid of a symbolic team of seven Romanian Orthodox Legionaries, all high ranking members of the Legion of the Archangel Michael– a group which pledged its undying loyalty to the charismatic religious mystic Corneliu Zelea Codreanu. Unlike their Spanish counterparts, Codreanu’s men faced extreme persecution in their home country. Most of the Romanian Legionaries were students and peasants with no previous military training. Units of volunteer “Death Squads” regularly risked their lives by singing Legionary songs in public, a crime punishable at that time by torture, execution, and imprisonment without charges or trial.

After the Legionaries experienced success in Romania’s 1932 elections, they were banned from holding office. With the Legionaries cut off from any democratic alternative, violence escalated on both sides, and retaliation from the Legion of the Archangel Michael came in the form of numerous political assassinations, including that of the Prime Minister. Death was always close at hand for these young fanatics, who were known for rituals involving the writing of oaths in blood, as well as the drinking of blood in a kind of grim communion.

It is no wonder that when two of the seven volunteers sent to Spain were killed by a Republican shell, the legend of their martyrdom quickly became the subject of a hero cult unlike any since classical antiquity. Parallels could perhaps be drawn with a certain group of death obsessed teenagers mentioned earlier, though I’m sure that Øystein “Euronymous “ Aarseth and Per “Dead” Ohlin would both be rolling in their graves if anyone so much as suggested it.

The presence of a Christian slogan like “Long Live Death!” on two black metal albums dealing largely with Norse mythology speaks to the developing awareness of present-day people of European decent with regard to their place in a unified and continuously developing spiritual trajectory. The realization that our ancestors have been by turns nomadic animists, settled sun worshipers, Romans, Heathens, persecuted Christians, lordly Catholics, schismatic Byzantines, revolutionary Protestants, and religiously and culturally apathetic modernists, gives assurance that we have always moved forward in the face of cataclysmic spiritual turmoil, and will continue to do so.

The very idea of black metal taking steps toward embracing any sect of Christianity, even when that sect drinks blood and lives by a warrior code, creates such cognitive dissonance that it all but defies comprehension. Still, it is not without precedent.

Ragnarok – Johannes Gehrts

Many of the earliest black metal recordings bear the influence of Italian heavy metal act Death SS, founded by Frater Steve Sylvester of the Ordo Templi Orientis, a pseudo-Masonic Order dedicated to promulgating the teachings of the most notorious mystic in history, Aleister Crowley.

The true implications of Crowley’s religious ideas often prove difficult to explain to the uninitiated. They neither Christian nor Satanist, though one can find a surprising mix of both approaches in his Law of Thelema. Though there are Thelemic orders devoted to actual instruction in ceremonial magic, the OTO is not one of them. They do, however, impart upon their members many of the hidden meanings contained in occult symbolism. It was with the aid of this knowledge that Sylvester, along with guitarist Paul Catena, pioneered the use of serious magical emblems in heavy metal as early as 1977. Although the involvement of Led Zeppelin’s Jimmy Page with Crowley’s followers predated this by several years, Death SS was different in that, from the beginning, they were completely undisguised in their devotion to the Great Beast.

It was in 1984, just as the black metal was really getting started with the first Bathory album, that something strange happened. Paul Catena left Death SS to start Paul Chain Violet Theatre, a band that sang only in glossolalia and titled their first EP Detaching from Satan. The album cover showed Catena wearing a clerical shirt with a white collar tab and a large Latin cross around his neck. Their band logo itself featured the Chi Rho, an early Christian symbol. It isn’t clear what provoked this drastic change of heart, but clearly he viewed Sylvester’s involvement with the OTO as having a decidedly Satanic character that he no longer wanted any part in.

It is worth noting that Catena did not form a secular band after “detaching,” but instead one of an opposite religious character. Like the modern youth currently turning toward pre-Christian religion, Catena had not lost interest in music’s potential to provide a transcendental experience– only in the Satanic mystique which is continually revealing itself to be a silly fiction invented by imaginative priests, bored teenagers, and over-concerned adults.

As we look back at the core beliefs of the indigenous religions of Europe, it seems clear that Njord’s perspective on the unitary nature of all Indo-European theology does not preclude the possibility that Christian manifestations of these persistent ideals are also possible. Legionary philosophy held that that the nation included both the dead and the living, and that fallen warriors would come to the aide of their brothers in arms when invoked. This belief finds a particularly strong analogue with the ancient Norse belief in the Einherjar, the eternally battling souls of fallen warriors who prepare daily in Valhalla for the coming of Ragnarök.

On the day when the eternal spirit of heroism makes a final stand against the forces of entropy, I somehow doubt there will be time to argue by what name to call it. Looking ahead, it seems that many of the divisions currently being drawn between factions of style and content in the various underground genres may turn out to be more superficial than they presently appear. A far greater rift is opening between secular music and that of a spiritual character. Bands like Flame of War are ahead of the curve, and the would-be ideologists are first going to have to catch up them … and second, choose a side.

http://heathenharvest.org/2012/07/17/flame-of-war-long-live-death/


LSS 016 BLAKULLA - Darkened by an Occult Wisdom

Black Crow zine nr 2

Świetna płyta, więc bez pierdolenia. Francuz serwuje nam srogi, bezlitosny atak. Klasycznie brzmiący, klasycznie skomponowany, klasycznie zagrany według prawideł ustalonych na "Transilvanian Hunger" surowy Black Metal. W melodiach można by dopatrywać się wpływów takich hord jak BURZUM bądź VELES jednak Blakulla nie używa klawiszy - używa natomiast blastów, i to nad wyraz chętnie. Numery są długie, ale świetnie skomponowane. Zimny, nieludzki klimat i niektóre motywy przywołują na myśl szybsze dokonania CLANDESTINE BLAZE, i to chyba najbliższe porównanie jakie przychodzi mi do głowy. Przestrzenne, hipnotyczne brzmienie (ale bez obaw, słychać wszystko co trzeba) z kilometrami pogłosu na wszystkim doskonale wspiera zawarte w tych pięciu utworach zło. Jestem pod wrażeniem, polecam Kochane Metale samemu temu wrażeniu poddać się. Alternatywą bowiem jest wypierdalać.

Chaosvault.com

3,46 – tyle czasu powinno mi zająć opisanie tego materiału. Tak naprawdę nawet nie musiałbym jej pisać, bo wystarczyło by pogrzebać w książce „Zostań recenzentem w weekend – 256 przykładowych recenzji”. Bo Blakulla nie zaskoczyła mnie niczym i bezpiecznie stoi schematem.

Jest to płyta średnia, chociaż jak na pierwszy krążek, to całkiem porządny to materiał. Zgodnie z niepisaną zasadą sporej części debiutantów nie ma się co wychylać i reorganizować ustalonej przed laty koncepcji muzyki. W tym wypadku piwnicznego black metalu. Wszystko jest tu jednostajne, utrzymane w szybkich tempach. W niektórych momentach człowiekowi wydaje się, że się płyta zapętliła, ale przecież tak ma być. Żadnych introsów, grających flecików i innych ptaszków. 5 black metalowych hymnów. I ciężko nie odnieść wrażenia, że to nie teksty są tutaj dodatkiem do całości, ale właśnie muzyka, jak już nadmieniłem: prosta i nieskomplikowana. Płynie sobie ona z głośników, a w tle prosto w rurę, jedyny odpowiedzialny za ten muzyczny projekt pan, wykrzykuje swoje liryczne manifesty. Problem niestety nie polega na tym, że jest to za monotonne. Trzeba jednak uczciwie dodać, iż w niektórych momentach zaczynają przebijać się pierwsze gołąbki nadziei, że Blakulla na drugim albumie się rozwinie i nieco urozmaici swój pomysł na muzykę. Ten materiał jest tylko i wyłącznie dla fanów takiej odmiany black metalu. Mnie zainteresowało na tyle, by poczekać na drugi album. Chyba, że w międzyczasie projekt zdechnie, bo się muzykowanie znudzi.

 3,44 – wiedziałem, że dam radę. Podoba mi się wydanie płyty, chociaż odnoszę wrażenie, że nieco za ciemna jest okładka, albo to tylko ja mam taki egzemplarz.

Ocena: 5.5/10

http://chaosvault.com/recenzje/blakulla-darkened-by-an-occult-wisdom/

Psychozine.eu

Jestem tym rodzajem recenzenta, który nie lubi pisać negatywnych recenzji. Niestety z przykrością musze to stwierdzić, że płyta pochodzącego z Francji, one men projektu o nazwie Blakulla, kompletnie do mnie nie trafia. Stwierdzę, jeszcze jedną rzecz że krążek „Darkened by an Occult Wisdom” jest najsłabszym jaki do tej pory ukazał się z logotypem Lower Silesian Stronghold.
      Co skłoniło mnie do aż tak negatywnej oceny tego materiału?
      Po pierwsze szanuje i lubię niektóre zespoły jednoosobowe, ale SBE ( Surtr BlackMoon Emperor – pod takim pseudonimem ukrywa się główny sprawca tego muzycznego zamieszania ) posunął się chyba z pewnymi sprawami za daleko. Według informacji napisanych w książeczce do płyty oprócz muzyki zajął się również oprawą graficzna wydawnictwa oraz ręcznym wykaligrafowaniem informacji na okładce. Na całe szczęście teksty poszczególnych utworów ( teksty nawet niczego sobie, jak na black metalowego poetę ) oraz podziękowania zostały wydrukowane normalną czcionką.
      Po drugie, opanowanie gry na kilku instrumentach wymaga bardzo mocnego samozaparcia oraz umiejętności. Zarówno jedno jak i drugie SBE w pewnym sensie posiada, jednak w kwestii brzmienia czasami też trzeba popracować. Tak oczywiście rozumiem, że jest to pierwotny, piwniczny, jadowity black metal …. Jednak taki materiał też powinien brzmieć. Pierwsze „kultowe” już dziś nagrania skandynawskich bogów blackowej sceny też były nagrywane w piwnicznych warunkach, ale one brzmiały.
       Debiutancki materiał Blakulla brzmi dla mnie tak jakby był nagrany pod kątem taśmy demo lub taśmy z próby a nie z myślą o srebrnym krążku i wydawanym za granicą. Co prawda jak wsłuchamy się w poszczególne kompozycje coś tam ciekawego czasami usłyszymy. Jednak tak jak napisałem wyżej „wsłuchamy się”, słuchanie tak mrocznej i nienawistnej muzyki wymaga od nas z lekka wysiłku, aby dokładnie zrozumieć i odsłuchać w pełni świadomie „Darkened by an Occult Wisdom” trzeba ten wysiłek jeszcze dodatkowo wzmóc. A czasami te wyzwanie może przekraczać możliwości słuchaczy.
       Liczę, że SBE podczas realizacji kolejnego materiału weźmie pod uwagę sugestie osób oceniających ten materiał i bardziej się przyłoży do roboty w studio oraz sprawy dotyczące oprawy graficznej albumu powierzy swojemu wydawcy. Z tego co wiem i widziałem LSS zawsze bardzo dużo uwagi przykładało do spraw poligraficznych i zasadniczo do niczego ( poza wyjątkiem tego materiału ) nie ma o co się przyczepić.
      Jeszcze jedno słowo na koniec, nigdy nie byłem i zapewne nie będę entuzjastą francuskiej sceny metalowej. Francuzi według mnie nadają się do wszystkiego, jednak do grania ekstremalnej muzy nie za bardzo. ( co prawda są sławetne wyjątki od reguły, ale to według mnie zbyt mało aby stanowić o sile sceny tak ogromnego kraju ) Dlatego też bez zbytniego bólu głowy przyznaje taka a nie inną ocenę temu debiutowi.

http://www.psychozine.eu/modules.php?name=Reviews&rop=showcontent&id=2685


LSS 015 DARK FURY - W.A.R.

Black Crow zine nr 2

Opis tej płyty zacznę od minusów a jest ich sporo, bo aż jeden. Czas trwania. Raborym, ja rozumiem, że powiedzmy 60 minut takiego holokaustu to za wiele, ale niewiele ponad pół godziny? Stanowczo za mało! Gdyby nie opcja replay musiałbym co chwila włączać od nowa. To tyle jeśli idzie o wady. Co do zalet to wszystko inne. Ta płyta to bezapelacyjnie najlepsze dzieło Polskiego Black Metalu 2012. jeśli ma być koniec Świata to te dźwięki idealnie do tego pasują. Totalna wojna, zniszczenie, śmierć jęk konających i Królewski Tygrys niczym z Wafen SS a w środku trzech Wilczych Braci. Nie ma wydawać wyroków, bowiem kruki kraczą o nowym SELBSTMORD, ale jeśli Necro i spółka nagrają podobny album to tylko się cieszyć! Wbrew plotkom, wojenkom, brutallandowi, i innym nic nie wartym akcjom Horned Metal był jest i będzie! Może tylko jeszcze wspomnę, iż można posłuchać solówek na gitarze! Tak solówek no cóż raz na 1000 kawałków każdemu wolno :) Album zdecydowanie nie dla lubiących zachowawczy tolerancyjny pseudo metal. To czysta rogata esencja zła, która ma jeden cel zabić! Jeśli chodzi o wątki polityczno-rasowe wszystko jest jasne. Kochajmy arabów, żydów i murzynów, wszak to nasi kolorowi bracia prawda? Totalna nienawiść do całej zarazy i zero tolerancji. Co ja mam jeszcze napisać? Od sporego czasu w DARK FURY słychać postęp i rozwój jednocześnie zachowują swój styl i godni są aby nosić miano HORNED METAL, które kiedyś przypisano MYSTERIES. Na koniec moja prośba proszę, aby następny album był dłuższy choćby o 5 minut.

Old Temple 1/2013

Dark Fury to jeden z tych zespołów, które z albumu na album rozwijają swoją muzykę, dodając do niej za każdym razem nowe elementy. W.A.R. to sześć kompozycji emanujących siłą, dumą i mocą. Zespół doskonale wpasował w blackmetalowe średnie i wolne tempa wyniosłą arogancję oraz pogard ę dla swoich wrogów. Mimo zmian zachodzących w aranżacjach to nadal jest to Black Metal garściami czerpiący z klasycznej formuły, gdzie nienawiść, agresja, ale zarazem odpowiedni klimat są bardzo ważnymi elementami. Dźwięki, jakie znalazły się na tym albumie kojarzą mi się z latami dziewięćdziesiątymi, gdy Black Metal był bezkompromisowy, dziki i nieokrzesany. Dark Fury swoją twórczością przypomina mi te złote czasy, gdy poprawność polityczna nie rozmywała przekazu takiej muzyki. Każdy element na tym krążku wydaje się epatować agresją, która mimo, iż w pewnym sensie ukryta w atmosferycznym sosie, cały czas daje o sobie wyraźnie znać. Dark Fury nie zmiękło, oni po prostu wszystkie negatywne emocje wynieśli na wyższy poziom, zawoalowali w dźwiękach tylko po to, aby ich piętno jeszcze mocniej zostało odciśnięte na słuchaczu. To cały czas muzyka pełna jadu, niepokoju i agresji, które zagnieździły się tutaj na dobre nawet w pozornie spokojnych momentach. Posłuchajcie, a sami przekonacie się, że W.A.R. to album złożony i mający wiele do zaoferowania, który mimo pozornego spokoju jest bogaty emocjonalnie i dźwiękowo.

Tymothy

Chaosvault.com

Gdzieś tam kiedyś przez moje dłonie przeleciały któreś z albumów Dark Fury, jednak nie było mi dane jeszcze podejmować się recenzji niniejszej grupy. Aż do dziś.

W.A.R.” składa się z sześciu numerów. Każdy z nich to osobny manifest nienawiści i supremacji, tworząc łącznie black metalowy monolit. No takie mam skojarzenia po odsłuchu tego albumu – płyta jest bardzo zwarta, utrzymana głównie w średnich i wolnych tempach, mimo to czuć tutaj pogardę. A może właśnie dzięki temu, że ta muzyka atakuje bardzo niespiesznie, stwarza wrażenie wyniosłej ale emanującej mocą. Znajdują się tu też przyspieszenia, ale mimo wszystko największe wrażenie wywierają właśnie te wisielczo-marszowe prędkości. Wokalista niespiesznie wyrzuca z siebie strofy niepoprawnych politycznie tekstów i ani to growl, ani typowy blackowy skrzek (choć w zasadzie skrzek to ma żaba a nie black metalowiec), niemniej jednak dobrze pasuje do muzyki Dark Fury. I do tego wszystkiego dochodzi jeszcze jakaś dziwna atmosfera niepokoju, jaka wypełnia „W.A.R.”, jakby ktoś zaraz miałby podejść od tyłu i wpierdolić mi z cichacza nóż pod żebro, hehe. Serio, ciekawie wypada ten materiał, o ile oczywiście ktoś nie będzie miał oporów, by wziąć do ręki krążek z „takim” black metalem, hehe.

Całkiem na serio zaś mówiąc, jest to bardzo dobra pozycja i Dark Fury w pełni zasłużyło na wysoką notę.

Ocena: 8/10

http://chaosvault.com/recenzje/dark-fury-w-a-r/

Old Skull Zine

We Are Racist! Ez a rövidítése a hatalmas lengyel NSBM banda új,
sorrendben hetedik nagylemezének. A borítón egy görög falanx
látható, akik a rájuk támadó színesbörű barbárok ellen harcolnak.
Ez a kép az első dal, a Steel Centurion szövegében is le van írva. A
zene néhol már Death Metalos beütéssel bír, bár a Dark Fury sosem
volt az a vegytiszta Black Metal. Elég sok helyen hallhatunk
gitárszólókat, ez se volt jellemző eddig a bandára. P. dobjai telten,
tisztán szólnak, pontosak és dinamikusak a dobtémák. A dalok lassabban
hömpölyögnek a korábbi anyagokhoz képest. Raborym hangja a korábban
megismert, erőszakos ordítás, ami nagyon kifejező teszi a Dark Fury
zenéjét. A dalok csatarendszerűen vannak sorrendbe állítva. Az első
három a felkészülés a harcra, a negyedik dal egy instrumentális
átvezető, majd az ötödik szám a The Storm. Ez szélvészgyors,
lehengerlő, erőteljes, amilyennek egy igazi rohamnak lennie ke
 ll. Az utolsó dal, a The Plague nagyon vészjósló, komor hangulatot
 áraszt. A harcos elesik a csatamezőn, de a sarló, a csillag és a
 kereszt, a három leggyűlöltebb jelkép eltűnik a földről, hála
 hősies harcának. A teste egy új világ megtermékenyítője, amikor
 egyesül az anyafölddel. A járványt legyőzték.
Míg a Saligia album szövegeinek a keresztényelleneség, a hazug egyházi
eszmék; tanítások kigúnyolása volt a célja, addig ezen a lemezen
inkább a Fehér Fajért és a bevándorlók ellen folytatott harc a fő
csapásirány. Sajnos hazánkba, Lengyelországba és egész Európába
egyre több afrikai, ázsiai bevándorló érkezik, nagyrészük
tanulatlan, civilizálatlan félember. Nagy problémát jelentenek
mindenfelé. Európa úgynevezett nyugati államaiban is a pokolra
kívánja őket a nép, csak a faszkalap politikusok érdeke a
bevándorlás. Más kultúra, más szokások, amik az ősember szintjén
vannak. Gondoljunk csak a Svédországban és Finnországban 98
százalékban kizárólag niggerek által elkövetett nemi erőszakra. De
elég, ha megnézünk egy dokumentumfilmet a „nagy” amerikáról, ahol
pofáznak a nagy egyenjogúságról, miközben minden városukban nigger
bűnöző hordák garázdálkodnak, akiknek komolyabb fegyvereik vannak,
mint
  az ottani rendöröknek. De beszélhetnénk a hazánkban nyilvánvaló,
  de a politikusaink által letagadott cigánybűnözésről. A számok
  makacs dolgok. Fel kéne végre ébredni a nagy liberális maszlagtól
  hagymázas rémálmunkból, és kiállni a saját népünk, fajunk,
  hazánk érdekei mellett, nem pedig mindenféle jöttment jogait
  előtérbe helyezni a sajátjainkkal szemben. 
„Jaj nektek, kik az arany rabszolgái vagytok - a torkos istenné -, akik
elcseréltétek az eszméiteket az erő illúziójára. A falanxok
menetelnek…”
10/10

LSS 014 WSCHÓD - Oddalenie...

Black Crow zine nr 2

Fajny rockowy album - takie wrażenie zostawił u mnie po trzech-czterech odsłuchach. Przy piątym wziąłem się z obowiązku za pisanie, i musiałem tą rockowość w sumie odrzucić bo nie mam jak jej sensownie uzasadnić. Niby znaczną część czasu trwania "Oddalenia" stanowi melodyjne łupanie w średnich tempach, przynoszące na myśl FORGOTTEN WOODS czy MGŁĘ, ale zwyczajnie nie jest to granie, które bym sam z siebie przedstawił komukolwiek jako metal. Nie chodzi mi nawet o nagromadzenie motywów akustycznych, które dodają przestrzeni i nostalgicznego wymiaru temu materiału, tylko o konstrukcję riffów, oparcie całości na melodii itd. Wpierdolu nie stwierdzono, a w zamian te proste riffy i niezaskakujące aranże bębnów wprowadzają tzw. "klimat", który jest pierwszoplanowym aktorem na scenie i stanowi siłę tego materiału. "Oddalenie" to praktycznie nieprzerwanie przeplatające się melodie gitarowe. Patenty proste i bez zaskoczeń, ale całkiem smaczne. Nie oddają one pola nawet wokalowi, który jest nieco schowany i oddalony, a jednak czytelny. Bębny są ładnie zrealizowane i bdb zagrane, bas natomiast generalnie robi swoje, raptem w jednym czy dwóch momentach wybija się własną linią melodyczną do przodu. Całość jest zgrabnie zaaranżowana, melodie trzymają się kupy - i same w sobie, i wzajemnie, nie rażą (za bardzo, hehe) wstawki akustyczne, jest też parę spoko rozwiązań. Nie wiem czy to celowe zagranie, ale mam wrażenie że album "wycisza" się w trakcie trwania - zaczyna się dość ostro, ale stopniowo przechodzi do coraz bardziej wycofanych, nieinwazyjnych rozwiązań.
Podsumowując trzeba powiedzieć, że nie ma sensu patrzeć na to wydawnictwo inaczej niż jak na spójną całość, bo nie znajdziemy tutaj oszałamiających zagrywek jakiegokolwiek instrumentu, natomiast właśnie w perspektywie holistycznej wypada wszystko bardzo zgrabnie. Nie jest to pozycja obowiązkowa z serii "buy or die", ale smaczny kęs dla siedzących w temacie jak najbardziej.

Chaosvault.com

Mógłbym oczywiście powiedzieć, że to dzięki mojej połajance przy recenzji ostatniego,a zarazem jedynego do tej pory długograja Wschodu, teraz jest dużo lepiej, tylko że to nie była by prawda. Bo w czasie kiedy ja recenzję pisałem, to „Oddalenie” było już na ukończeniu.

Tytuł – chociaż jak mniemam jest to niezamierzone – bardzo dobrze sytuację, ale przede wszystkim różnicę między jedynką, a dwójką. Bardzo pozytywną różnicę z mojego punktu widzenia. Zacznę od wokalu. Jak pamiętacie, a jak nie pamiętacie to może sobie sprawdzić, niespecjalnie przypadł mi on wtedy do gustu. Na „Oddaleniu” dużo mniej jest przekombinowanej interpretacji, a głos jest nieco schowany z tyłu, co też moim zdaniem dodaje specyficznego klimatu całej płycie, o czym za chwil parę. Muzycznie rzecz biorąc, mamy tu miks dość różnych  gatunków, które tak naprawdę łączy wykorzystanie dość prostego (aczkolwiek nie prostackiego) zasobu dźwięków, którymi Kriegsminister odpowiedzialny za Wschód, chce wyrazić to co mu na żołądku leży. W niektórych momentach gitara trąci dość banalnymi zagrywkami, natomiast da się na to przymknąć oko. Najbardziej ciekawym, acz moim zdaniem nie za bardzo tu pasującym jest  tytułowy utwór, który kojarzy mi się nie wiem czemu z muzyką lounge, ale raczej taką odmianą w stylu kiczowatego Las Vegas. Klimat całej płyty – i za to ona u mnie plusuje – przywodzi mi na myśl coś pomiędzy Thy Worshiper „Popiół”, a Łza Zeschniętej Róży z jedynej, pełnej płyty. Może też trochę Hefeystos z „Vilce…”. Nie chodzi o to, że brzmi to identycznie, że takie samo instrumentarium (bo nie jest), a jedynie o pewien specyficzny klimat (wiem, powtarzam się), którego słowa oddać nie sposób, ale można go poczuć słuchając płyty. Aczkolwiek trzy wymienione prze mnie kapele są jednak wyżej w mojej hierarchii, niż Wschód.

Ostatnie zdanie nie zmienia jednak mojej opinii o opisywanej płycie. Uważam, że w porównaniu do jedynki poczyniono tu progres, chociaż wciąż są pewne mankamenty, które można by zlikwidować.

Ocena: 6.5/10

http://chaosvault.com/recenzje/wschod-oddalenie/

7 Gates of Hell Magazine

Nowy Wschód zaskoczył mnie do tego stopnia, że w pierwszej chwili sam nie wiedziałem, co mam myśleć o tym albumie. Zmiana, jeśli chodzi o muzykę bardzo wyraźna, zupełnie inne brzmienie sprawia, że ten materiał ma całkowicie odmienny charakter niż ten z wcześniejszych wydawnictw. Z resztą same kompozycje są już nie tak oczywiste jak było to w przypadku poprzednich materiałów, więcej w nich progresji. Serio, w pierwszej chwili sam nie wierzyłem w to, co słyszę, ale tak jest. Kriegsminister nie odszedł, co prawda od muzyki surowej i szorstkiej, ale wplata w nią elementy, których wcześniej nie wykorzystywał. To zawsze była muzyka, która niosła w sobie atmosferę tak jest i teraz, ale obecnie melancholia i liryczności materiału jest pełniejsza. Więcej tu tego nostalgicznego klimatu, ubranego w ascetyzm dźwiękowy, który wyostrza "Oddalenie", wprowadzając go w jeszcze bardziej purystyczny wymiar. Obiektywnie rzecz ujmując najnowszy krążek nawiązuje jeszcze bardziej do klasyki nie poprzednie a jednocześnie zawiera w sobie elementy nowe, które kształtują charakter tej płyty w zupełnie inny sposób. Wszystko to razem daje płytę, która zniewala swoją prostotą i atmosferą jest w niej coś ujmującego, co sprawia, że chce się jej słuchać nonstop. Cechuje ją bogate zróżnicowanie emocjonalne i brzmieniowe, dzięki czemu nie nudzi się, można jej słuchać wiele razy a za każdym razem znajdzie się coś, czego wcześniej się nie zauważyło. Mocny i intrygujący, choć dosyć minimalistyczny materiał.
666 - Tymothy

Old Skull Zine

Második, és sajnos utolsó lemeze P. barátom projektjének ez a korong.
Már budapesti találkozásunknál is említette, hogy picit másmilyen
zenét kreált az első albumhoz képest. Rockosabbra, lazábbra vette a
dalokat, de nem hagyta ki a Black Metal-ra jellemző elemeket sem. Több
elszállós, merengős, hideg, komor hangulatú elemet is épített a
számokba. A dobtémák (révén, hogy dobos kolléga ő is) nagyon
fifikásak, nem a megszokott sémák. A gitárharmóniák, basszusfutamok
is nagyon kidolgozottak. A borítót sem valami klisés kép vagy rajz
díszíti, hanem egy fotó az Antarktiszról, jelképezve a teljesen ember
nélküli világot. Maga a CD is érdekes kivitelezésű, ugyanis mindkét
oldalán nyomott! Kemény, matt papírra készült a borító, és a CD
tokjára ráhúzható egy papír védőtok Az Oddalenie jelentése:
Távolság.
Az első dal, a Powieś się! (Kösd fel magad!) az agyatlan,
akaratnélküli, gyenge emberek gyűlöletéről, valamint a
Nietzsche-értelmezésű, önként választott magányról szól. A rockos
riffek már itt felbukkannak, de blastbeat ritmusok is előfordulnak benne,
itt még a Black Metal uralkodik. A második szám (Erynie) egy
könyörgés a bosszúállás istennőihez, hogy megtisztítsák a világot
a söpredéktől, akár a saját életed árán is. A zene picit
szaggatottabb, az ének fájdalmas, a Saligia lemezre is ráfért volna. A
harmadik dal (Patrząc jak znika-Nézzük, hogyan tűnnek el) a Fehér Faj
eltűnésének rémálmát énekli meg. Lassú, kiábrándult,
elgondolkodtató szerzemény, akusztikus pengetés megy végig a torzított
riffek felett, halk beszéd van a feléig a számnak. Utána
kétségbeesett ordítások csak a dal címét ismételgetik. Megrázó. A
Przebiśniegi (Hóvirágok) az igazi Lengyelország felébredéséért
könyörög. Ez
  egy gyors, zaklatott dal, de van benne egy nagyon hangulatos lelassulás.
  Jön az Oczyszczenie (Megtisztulás), a leginkább Black Metal-os dal a
  lemezen. Önmagunk legyőzéséről szól, amit vagy erős akarattal vagy
  a halálon keresztül tudunk véghezvinni. Van benne még egy
  basszusszóló is! A Wrócę (Visszatérek) felütéssel indul, ebbe
  vannak a legösszetettebb témák, minden hangszer tekintetében. A
  kedvenc dalom, főleg a közepén lévő, a régi Thy Catafalque-ot
  idéző betét miatt. A szöveg az örökké visszatérő gondolatot
  boncolgatja, vajon milyen is lesz a világ, amikor elpusztul az utolsó
  ember. Az utolsó, szöveggel is rendelkező dal a Świat we mgle (Világ
  a ködben) basszuskiállással kezdődik. Nagyon rockos cucc, viszont nem
  nyálas, nagyon jók a riffek. Az Alice in Chains sötétebb dalainak
  hangulatát idézi zeneileg. A címadó dal, ami akusztikus és
  instrumentális, zárja ezt a sötét hangulatú, vészjósló alkotást.
  
A lemez koncepciójának célja, hogy bemutassa a világot elhagyó remete
gondolatait. Ezért P. két fontos művészeti alkotás alapján írta meg
a lemezt. Az egyik Nietzsche: Így szólott Zarathustra című művének, A
söpredékről szóló fejezete. Ebből ki is van ragadva egy mondat a
borítóban: „És voltak, akik az élettől elfordulva valójában
csupán a söpredéktől fordultak el; nem akarták a kutat és a lángot
és a gyümölcsöt a söpredékkel megosztani”.
A másik fontos dolog egy festmény. Pieter Bruegel, a 16. század egyik
nagy németalföldi festőjének A mizantróp című, 1568-ban készült
képe. Keressetek rá a képre az interneten, és vessétek össze
Nietzsche gondolataival, valamint egy flamand közmondással: „Hitszegő
a világ, gyászruhába öltözöm”. Ritka az ennyire lélekből jövő zene.
10/10

LSS 013 BELIAR - Arcana Imperii

Blackmetal.pl

Pochodzący z rodzimego podwórka Beliar to zespół, z którego twórczością zetknąłem się po raz pierwszy około pół roku temu. Zamieszczone wówczas na myspace, niedotknięte masteringiem, utwory wywarły na mnie całkiem pozytywne wrażenie. 

Jak wiadomo jednak, wiele kapel zapowiada się obiecująco a gdy przychodzi, mówiąc wprost, co do czego, smakują tak samo jak odgrzewany po stypie kotlet.

Zachowałem więc zimną krew, nie obiecując sobie zbyt wiele. Jak się okazało, niesłusznie. Jakiś czas temu na biurku redakcji pojawił się świeżutki Beliar ze swą twórczością, nazwaną dumnie, „Arcana Imperii”. Krążek składający się sześciu morderczych (czasem mniej, czasem bardziej) kawałków. Nagrany latem 2010 roku w H.O.M Studio, światło dzienne ujrzał nakładem LSS po blisko roku leżakowania, w lipcu 2011. Warto wspomnieć tu o masteringu, który wyszedł spod ręki samego Devo z Marduka!

Przejdźmy jednak do sedna owej recenzji. Płyta rozpoczyna się instrumentalnym intro, które jak to rzadko bywa, zachowane zostało w sensownej, przyzwoitej i tym samym nie męczącej słuchacza długości (minuta i pół). Solidne brzmienie sekcji rytmicznej, dopełnione finezyjną solówką gitary intryguje, ale jednocześnie ma w sobie tyle mocy, by przegonić przypadkowych odbiorców. Przegonić zresztą nie bez powodu, jako, że już od drugiego w kolejności „Lord’s Betrayal”, Beliar dostarcza ekstremalnych wrażeń spod znaku nowoczesnego, lecz prawdziwego i uduchowionego black/death metalu. Mamy tu potężne blasty, konkretny bas, szybką i agresywną gitarę, a nad wszystkim unosi się złowieszcze darcie ryja. Kawałek ten stanowi wizytówkę całej płyty. I słusznie, bo podnosi ciśnienie ze skutkiem natychmiastowym.

Kolejna porcja emocji, to pozornie bardziej stonowany kawałek, o wszystko mówiącej nazwie „1410″. Jest klimatyczny a wolniejsze tempo doskonale uzupełniają wypełniające je momentami bluźniercze wokale. Następne dwie kompozycje to swoisty powrót do tempa znanego z filmów o polskiej husarii. Po bitwie, jaką stoczył rodzimy Beliar w asyście poprzednich utworów, kurz opada w rytmie instrumentalnego „Age of Sin”, będącego bardzo dobrym zakończeniem dla całości EPki. Podsumowując, „Arcana Imperii” winno znaleźć się w domu każdego, szanującego się fana polskiej sceny black metalowej. Album nie dla każdego, jednak warto doceniać to, co nasze.

Ocena: 8/10

http://www.blackmetal.pl/a/beliar-arcana-imperii-recenzja

Chaosvault.com

To mój pierwszy kontakt z Beliar i mam wrażenie, że nie ostatni. Zakładam bowiem, że są młodzi, być może nawet piękni (chociaż srogim image się zakrywają), a na pewno głodni muzyki, bo to ostatnie słychać na „Arcana Imperii”.

Dźwięki, które Beliar zaproponował nam na swoim debiucie, określiłbym jako dość wesoły (!) w swoim wydźwięku black metal z mnóstwem naleciałości. Słyszę thrash, przebija się nieco deathu i motoryka, która na myśl mi przywodzi heavy. Wszystko podlane doza melodii, której siłę wzmacnia jeszcze specyficznie drący ryja wokal. Rzekłbym: pięknie. Dużo lepiej Beliar brzmi w szybszych fragmentach płyty, bo jakoś nie przekonuje opętanie wylewające się ze zwolnienia w utworze numer 3. Dużo bardziejsza jest solówka. W zasadzie cały do przyjemny muzycznie obraz psuje mi ostatni kawałek. Mój humanistyczny umysł nie jest w stanie pojąć co pchnęło panów do umieszczenia tego wałka, który bardziej pasował by mi do naśladowców dajmy na to Devil Doll. Sam utwór jest dość prosty, acz ciekawy, ale kompletnie z dupy, przynajmniej z mojej starczej perspektywy. Za to singlowy, radiowy jest utwór numer dwa. Cholernie chwytliwy i do nucenia podczas dowolnej aktywności fizycznej. Nie jest źle, a nawet jest dobrze.

Na koniec jeszcze warto wspomnieć o samym wydaniu „Arcana Imperii”. Ascetyczne i w zasadzie w dwóch kolorach. No i nie wypalcujecie okładki. Także jeden mały punkt właśnie za to.

Ocena: 7/10

http://chaosvault.com/recenzje/beliar-arcana-imperii/

7 Gates of Hell Magazine

Zaskoczyli mnie ci młodzieńcy zupełnie swoim debiutem. Wyskoczyli niczym przysłowiowy diabeł z pudełka z materiałem, którego nie powstydziliby się i starzy wyjadacze. Jak nic ich nie zatrzyma, za parę lat to oni będą rozdawać kary na naszej scenie. Początek jest bardzo obiecujący, konkretnie dewastujący black metal z kilkoma naleciałościami z death metalu. "Arcana Imperii" wyrywa trzewia ostrymi riffami, a sekcja rytmiczna kopie prosto w sam środek ryja słuchacza. Kanonada brutalności i agresji zaskakuje i powala na kolana, bo kto by się spodziewał po nikomu nieznanej kapeli takiego maksymalnego rozkurwu. Jadą chłopaki ostro do przodu bezkompromisowym black metalem, ale nie jest to wyłącznie młócka na wysokich obrotach. Struktury utworów są złożone, nawet nie trzeba się zbytnio w nie wsłuchiwać by dostrzec mnogości elementów, jakie zostały wykorzystane do skomponowania tego MCD. Jest to muzyka zagrana na tzw. pełnej kurwie, ale w sposób bardzo inteligentny, Beliar operuje w wielu rejonach, wykorzystuje nie tylko zmiany temp, ale sięga też do różnych stylistycznie rozwiązań, co powoduje, że ta płyta jest wielowymiarowa i złożona. Nawet linie melodyczne, które przewijają się w tle są zadziorne i dzikie. Siła kompozycji porywa słuchacza, ciężko usiedzieć na dupsku, gdy z głośników dobiega "Arcana Imperii". Jak panowie zaczną koncertować, to dopiero będzie masakra i ludobójstwo podczas ich gigów. Reasumując bardzo dobry debiut, bardzo intensywnym z wieloma odcieniami, kipiący od agresji i nieco furiacki, chociaż jednocześnie bardzo dobrze skomponowany i w pewnym sensie wywarzony.

666 – Tymothy

 

LSS 012 AASGARD - Nekriki Mistagogia

Black Crow zine nr 2

Kolejna EP-ka wydana nakładem Lower Silesian Stronghold gdzie mamy do czynienia tym razem z 20-minutową dawką siermiężnego Black Metalu w wydaniu Greckiego Aasgard. Całość poprzedzona wstępniakiem z hollywoodzkiego obrazu ku chwale starej Hellady a potem ostry atak chłoszczącym ryj krysta Blackiem. Produkcja tego materiału naznaczona jest wszechogarniającym brudem i znakiem Chaosu. Na pierwszy plan wysuwa się miarowa praca perkusji i gitar, bas gdzieś niknie bardzo daleko. Średnio-szybkie tempa przypominają norweską szkołę BM spod znaku choćby Gorgoroth. Wokal bardzo sugestywny i mocny. Całośc kończy instrumentalny utwór Nekropobi. Wszystko współgra ze sobą tworząc diabelską atmosferę – jak rżnięcie zakonnicy zardzewiałą piłą do drewna w ciemnej piwnicy. Panom Marrokowi i Aethyrowi wychodzi to nadzwyczaj dobrze. Szkoda tylko że 20 minut a nie 68686 godzin…

Chaosvault.com

Maszyna losująca postanowiła obdarować mnie z całkiem sporej paczki jaka przyszła z LSS na dzień dobry, greckim Aasgardem. Nie było to zbyt miłe z jej strony, ale z drugiej wiem, że akurat Lower S. ma dużo lepsze pozycje w katalogu i to mnie cieszy, bo te już mrugają do mnie oczkami i krzyczą: teraz my!. Ale najpierw Grecy.

To mój pierwszy kontakt z tym zespołem, pewnie nie ostatni, bo obstawiam, że muzycy (chociaż zakładam, że co najmniej jeden jest sportowcem, albo kroi greckie bryki ) będą dalej szerzyć swoje dźwięki, a te prędzej czy później do mnie dotrą. Bez zbytniego napinania i silenia się na wydumane metafory powiem tak: średnia muzyka w szybkich tempach z paroma zwolnieniami. Szału nie ma. Black metal do posłuchania, ale ani specjalnie nad nim piać się nie da, ani też rozdzierać szat i pytać „Co z tą muzyką?”. Aasgard nie zaskoczył mnie kompletnie. Od pierwszego do ostatniego dźwięku można bez trudu przewidzieć co zaraz nastąpi. Od intro, aż swoistego rodzaju outro, którego w zasadzie mogłoby nie być, bo jest najgorszym momentem płyty. Żaden to zarzut, ot starcze marudzenie. Aasgard na obecną chwilę zaliczyłbym do średniaków, bez szans na przejście do starszaków – przynajmniej w tym momencie. Trochę tak bez polotu połączona Norwegia z Grecją. Wyszło tak sobie, a w niektórych momentach razi mnie nieporadność w tej muzyce. Ja jednak jestem skrzywiony, bo słyszałem już takich płyt “tysiąc pińcset”. Świeżakom pewnie się spodoba bardziej niż dziadowi.

Punkt więcej Aasgard dostanie za, że tak się wyrażę, graficzne podejście do sprawy, bo mi się podoba. W zasadzie wybór pozostawiam Wam. Zawsze możecie sprawdzić ich na majspejsie, bo pewnie mają i wyrobić sobie zdanie. Odmeldowuję się.

Ocena: 5.5/1

http://chaosvault.com/recenzje/aasgard-nekriki-mistagogia-2/

Psychozine.eu

 "Nekriki Mistagogia" to czwarte wydawnictwo (łącznie z demosem) greckiego Aasgard. Sięgając do przekroju całej twórczości Marroka i Aethyra, nie do końca rozumiem o co im chodzi... W tekstach raz wychwalą greckiego Zeusa, sprofanują wartości chrześcijańskie, raz opowiedzą apokaliptyczną historyjkę o latających demonach, Lucyferze i Azraelu. Wspomną nawet patriotycznie o Grecji i wojnie przeciw Żydom. Ani to rasowy Pagan, ani satanistyczny czy patriotyczny black metal. Pozostawię to jednak bez dalszego komentarza.
       Przejdźmy do ich ostatniego wydawnictwa, które ukazało się dzięki rodzimej LSS. Okładkę zdobi świetny rysunek. Motyw Śmierci spacerującej po polu bitwy bardzo dobrze pasuje do warstwy tekstowej oraz muzycznej. Płyta to 5 utworów plus ciekawe intro- budujący wojenny klimat motyw z filmu "300", z towarzyszącymi dęciakami. Kolejne numery to już surowy black metal bez karkołomnych aranżacji- proste riffy i bębny, raczej umiarkowane tempa oraz nawiedzone wokale. Oldschool, brud, mrok i od cholery pogłosów, czyli teoretycznie wszystko się zgadza. Im bliżej końca, tym lepsze kompozycje. Po przeciętnym "The beginning of the fall", niczym nie zaskakuje nas "The search for a glorious death". Zaczyna mi się podobać od kolejnego, tytułowego utworu. Mamy tu już jakoś zbudowany aranż. Akcentowany wstęp, następnie znane z poprzednich numerów młócenie, tym razem jednak w o wiele lepszym stylu. Przedostatnia pozycja pt. "The day who the Gods will marching again to earth" nieźle się rozkręca. Marrok i Aethyr serwują nam naprzemiennie skoczny motyw oraz diabelskie opętanie. Epkę zamyka klimatyczny instrumental "Nekropobi". Prosta, aczkolwiek świetna kompozycja na "czystą" gitarę, której akompaniuje ulewna burza, kruki oraz wilki. Ciekawy akcent przywołujący na myśl motyw z okładki, gdzie po black-metalowej wojnie kurz opada, deszcz zmywa krew, a śmierć przechadza się podziwiając swe żniwo.
       Podsumowując- mam dystans do Aasgard, aczkolwiek "Nekriki Mistagogia" uważam za całkiem dobry album. Teksty tutaj są dość spójne, utrzymane w wojennej, antychrześcijańskiej tematyce, z nawiązaniem do religii i historii starożytnej Grecji. Album nie nudzi, jest zrealizowany z pomysłem, ale nie przekombinowany. Duży plus za okładkę i ostatni utwór.

http://www.psychozine.eu/modules.php?name=Reviews&rop=showcontent&id=2514

7 Gates of Hell Magazine

Okazuje się, że grecka scena (nie piszę o te oficjalnej rzecz jasna) kryje w sobie kilka zespołów, których twórczość bardzo przypadła mi do gustu. Jednym z nich jest Aasgard, który nie tak dawno wydał swoje MCD w naszej LSS. Nie dziwię się wytwórni, że postanowiła pod woje skrzydła przygarnąć tą hordę. Black metal ich autorstwa to prawdziwa gratka dla miłośników jego klasycznej formuły. Co ciekawe w swojej twórczości zespół wykorzystuje zarówno greckie wzorce, jak również sięga ku północy i temu, co działo się w Skandynawii w latach, gdy łuna płonących kościołów wznosiła się nad fiordami. Zimna muzyka wypełniona surowymi riffami, a te z kolei zdobi szorstkie brzmienie. Takie oblicze powinien mieć prawdziwy blackmetal, nieprzyjazne, złowrogie i odrzucające. Jednocześnie jest w tych dźwiękach pewna organiczność, która nadaje całości intrygującego dualizmu i kontrastu. Emocjonalne zabarwienie muzyki sprawia, że słucha się jej doskonale. Wciąga ona słuchacza w swoje meandra bluźnierstwa i wściekłości całkowicie. Jest w tych dźwiękach moc i potęga, które emanują podczas trwania "Nekriki Mistagogia" bardzo intensywnie. Klimat to nie tylko mrok i bluźnierstwo, ale też monumentalizm, który ujawnia się głównie w tych bardziej podniosłych momentach płyty. Jest to materiał zbudowany z prostych elementów, ale ułożonych i połączonych w mocną zionącą bezbożnością całość. Rekomendacja Grekom jak najbardziej się należy.

555 – Tymothy

 

LSS 011 WELTMACHT - The Call to Battle

 

LSS 010 THOR'S HAMMER - The Fate Worse Than Death

Metal-archives.com

Hailing from Poland (the land known to be a hotbed of NSBM and Pagan Metal), Thor’s Hammer, now a defunct band, was created by Rob Darken’s blood brother Capricornus. Capricornus classified his music as Horned Metal, well whatever, Thor’s Hammer is like a faster version of Graveland with the technicality of vintage Thrash/Speed Metal bands.

“The Fate Worse Than Death” was released back in 2002, a 7-tracked of anger driven Black Metal (or should I say NSBM?) album, chaotic yet melodic and folkish. Thor’s Hammer had incorporated interesting tempo changes, slow-paced doomy parts plus Speed Metal riffs plus the usual furious Black Metal beats, this arrangement prevents the songs from falling into stagnation and monotony. Capricornus sings with a growling voice using a “inside a bathroom” echoing effects. Capricornus did an outstanding job on the percussion section here. The presence of background keyboards isn’t a surprise since this is another Darken-Capricornus collaboration, I guess the rest of the bands members in this incarnation of Thor’s Hammer will remain unknown due the ludicrous statement at the back of the inlay card which reads: “No line-up, no contact.” By the way, Rob Darken composed the final chapter of this album with his signature ambient heathen electronica Outro. Bravo Rob! Did Rob sample some seagulls squawking here?

Music-wise Capricornus is a talented creature, however, his lyrics contain grammatical and spelling errors, these would surely make Mr. Capricornus’ High School English teacher frown if she finds out about them.

On the production side, this album sounds more like a rehearsal tape, the bass is almost non-existent and it appears that the microphones were installed 40 feet away from the band when they recorded this.

I highly recommend this album, I savor Black Metal taped in a crappy studio, but take heed, Thor’s Hammer’s ideology leans towards the white race supremacy.

Old Temple Magazine

Materiał może i stary, ale za to, jaki. Do wznowienia LSS dorzuciła dwa rehy, jako bonus. Właściwie TH każdemu miłośnikowi black metalu znany być powinien.  Cudownie surowy i obskurny album, do tego z zajebista atmosferą. Niewielu dzisiaj potrafi grać, jak te ”stare” kapele, a szkoda. Przekaz tak samo mocny jak muzyka, która, mimo iż prosta wciąga niczym kokainowy nałóg. Tak się właśnie powinno grać brudny cuchnący stęchlizną black metal. Tyle lat minęło od nagrania tego albumu, a cały czas robi on niesamowite wrażenie, ciągle to potężna muzyka zagrana z niesamowitym feelingiem. Słuchajcie i uczcie się młodzieży, bo jak już macie z kogoś rżnąć to przynajmniej z takich mocarzy jak TH. Każdy chciałby mieć taki grobowy sound, który capi kryptą, a mimo wszystko jest bardzo czytelny. Jak widać nie trzeba mieć wycackanej i wypolerowanej produkcji żeby brzmieć potężnie i klarownie.  TH doskonale łączy bezkompromisowość z majestatycznymi wstawkami, taki prosty zabieg, a świetnie wzbogaca brzmieniowo album. Cóż więcej mogę napisać, szukajcie tego albumu, warto go mieć w swojej kolekcji.
Tymothy

 

LSS 009 BRIARGH - Krigas

Metalcrypt.com

This is another one-man outfit on the Lower Silesian Stronghold, only this one is from Spain. This is more mellow, with slower rolling riffs and a smoother guitar sound, very much in the style of older Negura Bunget material mixed with a bit of a Trad Metal/Doom sound like Mael Mordha. The production has some real bottom to it, so the sound manages to be engulfing rather than flat, and the songs are long and moody, creating a real mood of frozen forests and heathen pride. If there is a weakness here it's the vocals, which are mostly in a kind of sotto-intoned style that isn't bad, but doesn't really add much. There's a lot of variety as well, with clean singing, croaking, muttering arc. The singing is pretty good, but the other stuff not so much. This is excellent mood music, and this guy shows real promise for future recordings, as this could evolve into a really great band. Excellent to see that some people still remember that Pagan Metal does not have to mean "polka", and can have some real drama and darkness to it.

Rating: 4/5

http://www.metalcrypt.com/pages/review.php?revid=6759

Psychozine.eu

Kurcze, czasami trzeba odsapnąć od rasowego metalowego mięcha. Sprzyjającą ku temu okolicznością okazał się najnowszy album jednoosobowego hiszpańskiego projektu Briargh, który ujrzał światło dzienne dzięki rodzimej True Underground Productions. Jakoś wcześniej nie pałałem entuzjazmem do kontaktu z tym materiałem, lecz teraz już wiem, że był to delikatny grzech zaniechania z mojej strony. Mea culpa, mea maxima culpa!!!
       Nie jest to może jakiś cholernie wybitny materiał, bardziej traktuję go, jako ciekawostkę, bo jak sami zapewne przyznacie, pogańskiego metalu z Półwyspu Iberyjskiego nie słucha się na co dzień. No, a przynajmniej ja nie znam z tamtego rejonu żadnego sensownego przedstawiciela tego gatunku. Jednak przy tej okazji animator całego zamieszania, niejaki Dux Briargh naprowadził mnie na kilku ciekawych twórców ze swojego kraju, o których istnieniu nie miałem bladego pojęcia. Warto tutaj dodać, że jest on jednocześnie założycielem death metalowej grupy Eldereon, która nomen omen również wydała swój płytowy debiut w naszym kraju. Spoko, nie będę dalej zapędzał się w krętą artystyczną drogę naszego bohatera, ponieważ musiałbym napisać tutaj całkiem obszerne wypracowanie. „Krigas” to prawie trzy kwadranse ciekawej muzyki o etnicznych korzeniach, mocno osadzonych w pogańskiej formule. Częstokroć możemy usłyszeć nietypowe ludowe instrumentarium, mamy sporo akustycznych fragmentów, starodawnych motywów i zapomnianych melodii. Oczywiście dominująca rolę odgrywa muzyka metalowa, mroczna i surowa, silnie ocierająca się o black metal, szczególnie ten skandynawski. W tych fragmentach słyszę pewne podobieństwa do Satyricon, czasami stary Tiamat przemknie. Hmmm, akurat Tiamat i black metal to nienajlepsze zestawienie, ale takie mam skojarzenia. Natomiast cieszy mnie fakt, choć znawcą tej stylistyki nie jestem, że Briargh próbuje wykreować swoją małą, ale własną niszę i może nie robi tego jeszcze zbyt udolnie, to wystarczająco skutecznie, aby przykuć moją uwagę na dłużej niż kilka rutynowych przesłuchań. Siedem interesujących utworów, w których ewidentnie jest potencjał i myśl przewodnia. Czy rozwinie się w przyszłości w coś poważniejszego, trudno wyrokować!? Zwłaszcza, że mamy tutaj doczynienie raczej z typowo undergroundowym przedsięwzięciem.

http://www.psychozine.eu/modules.php?name=Reviews&rop=showcontent&id=2520

Old Temple Magazine

Kolejny projekt Dux Briargh znanego z CrystalMoors i kilku innych hiszpańskich hord. Chłop się najwyraźniej nudzi, bo tylu zespołów, w których macza/maczał palce nie powstydziłby się sam Dan Swano. Do rzeczy może… jak tak słucham sobie najnowszego albumu, to czuje w tym inspiracje min. starego Burzum, starego Falkenbah i Bathory z epickiego okresu.  Taka mieszanka delikatnej surowości z epickim klimatem.  Nie robi to może piorunującego wrażenia i z nóg nie zwala, ale słucha się tego całkiem przyjemnie. Kompozycje mimo swej prostoty robią bardzo sympatyczne wrażenie, a to min. za sprawą swojej wielobarwności, podszyte nieraz folkowa melodyka czy średniowiecznym feelingiem, a i zadziorności im nie brakuje.  Takie balansowanie na granicy kilku styli, które prezentuje ten projekt wypada przekonywująco.  Facet modzi i miesza w kawałkach, wykorzystuje różne elementy, z których składa przyzwoitą całość.  Mimo swojej chropowatości jest to dosyć delikatny album, a to po części za sprawą melodyki, a to po części dzięki melancholii, która przewija się w miarę często. Mimo stonowanych temp dopasowanych do ogólnej atmosfery płyty, jest ona na swój sposób dynamiczna. Nie ma tu też przaśnego grania w wiejskim prostackim stylu, co jest bolączka wielu zespołów nawiązujących do pogańskiej schedy. Obiektywnie rzecz ujmując muzyka Briargh buja przyjemnie.
Tymothy


LSS 008 THOTH - Zamglenie

Blackmetalreviwes.com

We all know (and love?) Graveland, but Thoth – a depressive Black Metal triumvirate including one Rob Darken amongst its ranks – remains relatively unknown. The debut full-length ‘From The Abyss Of Dungeons Of Darkness’ was superb and this follow-up is equally captivating. Personally, I fell out of love with Darken’s main vehicle as he pursued increasingly more epic, bombastic terrain; but I am a sucker for Graveland’s earlier work, all of which I own on vinyl and treasure deeply.

Zamglenie’ contains the same kind of innocence. It’s carefree, naïve, infectious black art imbued with a passion and honesty that’s hard to come by these days. Granted, it’s repetitive and I daresay it’s pretty simplistic, too … but damn if these songs aren’t as effective as a Nemanja Vidić tackle on the edge of the box. No frills, no nonsense, no standing on ceremony; just 35 minutes of unapologetic darkly-atmospheric Black Metal that resides somewhere between classic Infernum, Leviathan and ‘The Eerie Cold’-era Shining.

The vocals on this release are extraordinary: pained, rasped howls and shrieks, laced with agony and spewed forth from a world wracked with pain. There’s little or no variation – just a barrage of pained gasps that resonate with authenticity. Varying shades of black, if you like. Isn’t this how BM ‘singing’ was meant to be before a sickening proliferation of clean vocals and choirs hijacked the subgenre, threatening to ruin it? Unsettling and discomforting, the bombardment of rasps on ‘Zanglenie’ comes as a right breath of dank air. And it’s most welcome.

If you’re looking for something palatable, accessible and easily digested, I suggest you take your search elsewhere. Thoth’s Black Metal is not for the faint of heart. These guys – who double up in bands like Selbstmord, Ohtar, Dark Fury, and (of course) Veles and Lord Wind – play the game by their own rules, making no concessions and adhering strictly to an ummistakably traditional black template. As suggested earlier, the album does tend to cover the same ground throughout its duration but monotony is never a danger when the music – and, more importantly, the mood – is this impressive.

Evilometer: 555/666

http://www.blackmetalreviews.com/?p=327

Chaosvault.com

Thoth to kolejny projekt w którym macza swoje palce Raborym znany chociażby z Dark Fury. W kooperację (nie po raz pierwszy, jak mnie pamięć nie myli) przygarnął Necro, którego co poniektórzy mogą kojarzyć z Ohtar. „Zamglenie” to druga płyta zespołu, ale pierwsza którą dane mi było przesłuchać.

Muzyka z którą dane mi się było zapoznawać przez ostatni tydzień, jako żywo sprawdza się jako soundtrack do obecnej pogody. Leje, zimno. Nawet najwięksi hardcorowcy zamykają się ze swoimi dziewojami w mieszkaniach popijając gorącą czekoladę i oglądając „Rozważną i romantyczną”, a Ty człowieku zapierdalaj sam na browar – można wpaść w depresję. I żeby pogłębić jeszcze uczucie wszechogarniającego smutku zapodaj sobie „Zamglenie”. Jest coś w tej muzyce hipnotycznego co oderwać się od niej nie pozwala. Mam parę skojarzeń w stronę konkretnych zespołów i każde co najmniej dziwne ( chyba najdziwniejsze jakie mi przyszło na myśl, to pierwsza płyta Forgotten Woods). Do tego dość specyficzny wokal przywodzący na myśl piekielne jęki. Można by go wyciągnąć nieco na przód, myślę że bez straty dla całości. I to w zasadzie tyle co mogę napisać pozytywnego. Mnie się ta płyta podoba, aczkolwiek zdaje sobie sprawę, że po pierwsze nie jest ona dla wszystkich, po drugie no w koło Macieju się jej jednak słuchać nie da. Tym w zasadzie mógłbym recenzje zakończyć, ale przypierdolę się do jednej rzeczy: tekstów. Generalnie jestem zdania, że w tym kraju było trzech dobrych tekściarzy: Cygan, Młynarski i Przybora. Większość tekstów pisanych po polsku – szczególnie przez metalowców – to jakaś liryczna masakra. Papka złożona ze słów – kluczy, które według twórców tychże liryk mają wyrażać ich piekielne dusze, tudzież mroczne jestestwo. Do tego metafory, które mają być poetyckie, a nie są nawet potoczne. I tu niestety też takie kwiatki znalazłem. I wbrew pozorom nie chodzi mi o tematykę.

Podoba mi się natomiast grafika dopełniająca dość ponury obraz wyłaniający się z muzyki. Oszczędna, ale coś jednak wyrażająca. I za to też plus. Ale z tekstów: siadaj trzy na szynach.

http://chaosvault.com/recenzje/thoth-zamglenie/

Old Temple Magazine

Jak dobrze sobie przypominam, poprzednia płyta Thoth nie za bardzo podpasowała pod moje muzyczne gusta.  Czy nowa płyta cos zmieni? Słucham jest sobie i mówię całkiem szczerze, niezłe to jest. Trochę mnie odstraszyło jak wyczytałem gdzieś, że to samobójczy black metal. Bo ilość gówna, która jest wydawana w tym „nurcie” sięga zenitu. Nie powiem, żeby mnie Thot jakoś szczególnie zdołował, ale przyznaje, że klimat maja iście wisielczy i ponury. Trochę ten album rozjaśnia bogata linia melodyczna, która właściwie przewija się tu non stop. Tyle tylko, że jest ona dosyć specyficzna jak i cała reszta, bo złowroga i nienawistna. Generalnie dosyć ciekawy efekt wyszedł muzykom Thoth, a może raczej powinienem napisać eksperyment. W zasadzie to ci panowie nie trzymają się sztywno kanonu i robią wszystko po swojemu. Nie ma tu samobójczego stękania i melancholijnej płaczliwości emo gnojków chcących popełnić samobójstwo rozpędzając się na swojej deskorolce z górki pod szkoła, bo ich dziewczyna rzuciła a mama nie chce puścić na grilla. Thoth to projekt bardzo dojrzały, w którym muzycy wiedzą, czego chcą i jak to osiągnąć. Mrok w tej muzyce to podstawa, ciemność która skrywa zło, czające się tam po to, aby w swoje szpony schwytać słuchacza.  Negatywizm, mizantropia i nihilizm, jakie słychać w tych dźwiękach są autentycznie szczere, bez ściemy i pozerstwa.  Sam jestem zaskoczony jak wsiąknąłem w te dźwięki, jak mocno potrafią kusić i mamić. Może trzeba sięgnąć po debiut raz jeszcze…
Tymothy

 

LSS 007 DARK FURY - Saligia

Chaosvault.com

O Jezu… tfu, Na Wielkiego Szatana, czy on zamierza recenzować Dark Fury, przecież oni grają NSBM. Ano zamierzam i nie tylko ich, o czym w niedługim czasie się przekonacie. Dlatego też, aby oszczędzić czasu sobie, tych którym się nie podoba wysyłam tu. Tam na samym dole znajdziecie naszą kejosową filozofię. Koniec tematu.

Przejdźmy do rzeczy najważniejszej, czyli muzyki zawartej na płycie „Saliga”. Mój kontakt z Dark Fury urwał się w zasadzie po drugiej płycie w zasadzie ciężko mi powiedzieć z jakiego powodu, bo już wtedy uważałem ich za jeden z lepszych zespołów na polskiej scenie. „Saliga” utwierdziła mnie tylko w tym przekonaniu, bo to płyta która zgniata całkiem sporą liczbę black metalowych produkcji wydanych w naszym pięknym i pogodnym kraju. Dźwięki, które Dark Fury wydało z siebie na tej płycie robią piekielnie dobre wrażenie. Do tego patrząc z perspektywy wspomnianej drugiej płyty zespół zrobił ogromny postęp. Dark Fury użyło tu dość prostych środków muzycznych, czym potwierdziło, że w prostocie siła.Pewnie gdyby zamiast o rasie, teksty mieli o olszy, czy innych okolicach przykrytych całunem klękano by przed nimi, no ale tak nie jest. Chociaż moim zdaniem, akurat w przypadku tej płyty nic straconego. Wystarczy wysłać teksty do Tomasza „Ale kurwa jestem zajebisty” Terlikowskiego, bądź do Szymona „Czerstwe żarty to nie ja tylko Prokop” Hołownii i co najmniej felieton jednego, lub drugiego gotowy, a wtedy droga do sławy stoi otworem. Dla mniej zorientowanych powiem tylko tyle, że tytułowa Saliga to rozpowszechnione w Średniowieczu określenie 7 grzechów głównych (dlaczego to już znajdziecie sobie sami). Tutaj pokazanych z dość ciekawej perspektywy. W sumie dość oczywistej, ale i tak myślę, że daje to do myślenia, czy raczej pokazuje pewne procedery pojawiające się u panów w czerni.

Płyta kręci się u mnie w odtwarzaczu od momentu kiedy doszła do mnie paczką z nią i jestem pewien, że szybko jej nie opuści. W zasadzie to żałuję, że nie usłyszałem jej zaraz po wydaniu, ale nie da się przecież wszystkiego ogarnąć.

Ocena: 9/10

http://chaosvault.com/recenzje/dark-fury-saliga/

Blackmetalreviwes.com

Within the space of 33 minutes, Dark Fury make their feelings on all things Catholic well and truly known. These seven songs stand proud as an all-out attack on organised religion, tearing into priests and Christian ethics like nails ripping through the flesh of ‘the chosen one’. Lyrically, the Poles rant with venom about the greed, hypocrisy, perversity and corruption of the church as they see it. All very entertaining stuff and hard to argue with the general sentiments expressed. Somehow it seems all the more potent coming from the same country that gave the world Pope John Paul II…

Musically, it’s pretty sandard Slavonic Black Metal, leaning towards the early 90s, executed at mid-to-high pace, but with some slower passages, such as on the excellent third track ‘Luxuria’, which also contains the sounds of weeping, defiled victims of the church’s wicked ways. While there’s nothing particularly original about either the sound or the themes to be found on here, ‘Salagia’ is nonetheless a really enjoyable listen, enhanced greatly by the aforementioned cries of the repressed or the mock laughter evident towards the end of the ensuing song, ‘Invidia’. These little touches – sound effects or samples – break up the monotony just enough to elevate the album above the norm.

The CD’s gambit – ‘Superbia’ – sets the tone brilliantly for a well-composed ride, with thundering drums, shrill guitars and some nice varied vocals. While a lot of anti-Christian artists tend to go over the top with the explicit nature of their message, I found Dark Fury’s approach to be more thoughtful but no less restrained, emphasising the greed of the priests (who come back again and again looking for more of our money) and the stupidity of the masses (who believe that giving money to the church can buy them a ticket into heaven). As it says on the inlay: “While listening to this album, mock the hypocrisy of all christians, both the priests and the faithful.” Enough said.

Evilometer: 444/666

http://www.blackmetalreviews.com/?p=360

Metalcrypt.com

I have never heard this band before, for all that they have been around for a long time. Polish, NS, and defiantly underground, this is not a band for the mainstream in any way, shape, or form. Powerful, propulsive Black Metal is what you get here, with a dedicated second-wave sound and a raw, hard-edged production job. This is solidly written, and the compositions are not simplistic, but I just don't find it that compelling. It does what it wants to do, but it's all been done so many times before.

Rating: 3.5/5

http://www.metalcrypt.com/pages/review.php?revid=6764


LSS 006 WSCHÓD - O Dumie, Sile i Ogniu

Chaosvault.com

Nazwa i tytuł mówią chyba same za siebie, więc jeśli ktokolwiek reaguje na połączenie metalu ze słowami pogański, patriotyzm, NSBM itd. itp. może sobie w zasadzie odpuścić dalsze czytanie i tak w sumie to dla niego gówno. Panów z ABW biegających po sieci w poszukiwaniu treści niezgodnych z konstytucją i polskim prawem muszę zmartwić. Nic takiego się tutaj nie znajdzie.

Chociaż z drugiej strony, tak zagłębiając się nieco bardziej w liryki, to jest w zasadzie dość szeroki zakres poglądów, chociaż cały czas utrzymujący się w pewnych nazwijmy skonkretyzowanej tematyce. Najwięcej jednak w tekstach jest przekonania autora tychże o jego wyższości i miałkości rodzaju ludzkiego. Bywa. Powiem tak, o ile muzycznie jest to dla mnie stojący na średnim poziomie black metal zalatujący surowizną, to wokalnie to dla mnie płyta nie do przeskoczenia. Mogę się tylko domyślać powodów, dla których w przypadku „O dumie, sile i ogniu” można mówić bardziej o deklamacji (czasem melodeklamacji, mniej lub bardziej świadomej), kojarzącej się niekiedy z festiwalem piosenki aktorskiej (dla ułatwienia: przekombinowane we kwestii interpretacji tekstu). Bez wątpienia dodaje to surowości, ale całościowo dla mnie jest męczące. W niektórych momentach sprawia to wrażenie, że muzyka sobie, a wokal sobie. Muzycznie najbardziej do gustu przypadł mi utwór numer dwa, rzekłbym że w swoim rodzaju jest nawet przebojowy i wpadający w uchu.

I tyle, po bólu i krzyku. Jeśli ktoś jednak ma ochotę zapoznać się z tym projektem ja na przeszkodzie stawał nie będę. Tym bardziej, że w dobie netu i tak można wszystko za darmo sprawdzić, bądź jak mawiają złośliwcy: po prostu podpierdolić.

Ocena: 5/10

http://chaosvault.com/recenzje/wschod-o-dumie-sile-i-ogniu/

 

LSS 005 HARZA - War

truecultheavymetal.com

Russian NSBM quintet act Harza deliver their second album entitled 'War'. The album is entirely in Russian, but nonetheless it is still a very good Black Metal release regardless of its links with Nazism. Music is music; unfortunately people can be too cynical for this and dismiss it otherwise. Military style music is performed but Black Metal vocals are imminent with this Russian opus that ultimately deterred Hitler from proceeding into Mother Russia's lairs or as it was once known, the USSR. It is regretful that NSBM does not get much coverage due to its political links, but there are fans out there who follow the Nazi regime whereas some just admire it. So this album is a must for Infernal War, The Furor and Waffen SS fans.

[7] RHYS STEVENSON

http://truecultheavymetal.com/blog6.php/2010/05/31/harza-war

blackdeaththrashmetal.blogspot.com

Jestem zaskoczony do tego stopnia, że naprawdę nie wiedziałem czy brać się za opisywanie tej płyty gdyż jej absolut, wydźwięk ideologiczny sięga piedestału idealnego sonicznego hołdu ludziom którzy byli zaangażowani w II Wojnie Światowej. Wiadomo, część z was już z niesmakiem patrzy na takie wynalazki widząc w tym jedynie szaleństwo nacjonalizmu tudzież rasizmu i kojarzonych z takowym ruchem ideologii socjologicznych zapoczątkowanych przez Josepha Arthura - hrabiego de Gobineau. Jednak nie o tym ta recenzja hehe… Rosyjscy wojownicy z Harza (którzy cholera już zawiesili działalność) nagrali jak dla mnie album totalnie pełen w którym nic nie brakuje, nie ma w nim zbędnych elementów a to co słyszę wgniata mnie w fotel doszczętnie. Śpieszę ze sprostowaniem, że wcale nie jest to album z tych które przez 95% czasu raczy nas blastami, właśnie “War” jest przepięknym połączeniem surowego Black Metalu wykonanego w średnich tempach połączonego z subtelnym i jakże tęsknym w wydźwięku brzmieniu wiolonczeli oczywiście pojawiającej się sporadycznie jak i pianina w wejściach do utworów, okraszonym bardzo dobrym studyjnym brzmieniem które mimo swej przejrzystości nic a nic nie traci na drapieżności. Największym plusem jest fakt, że jest to album stricte gitarowy, przemyślany do bólu gdzie wspaniałe riffy wspomagane tym smutnym a zarazem podniosłym brzmieniem wiolączeli sączą się z głośników zostawiając nam tęsknotę wraz z dumą za wydarzeniami z linii frontów. Jak to sam zespół deklaruje (tutaj niech każdy się wykaże znajomością angielszczyzny) "Our songs are about people who have been involved in the War against theirwill. About people who have been forced to kill each other for the sake of madand criminal ideas of the tyrants. About people who were fighting not for theirleaders, but for their own families and their native lands. We glorify peoplewho deserve it.”. Wystarczy?
6/6

http://blackdeaththrashmetal.blogspot.com/2011/02/harza-war.html

 

LSS 004 OHTAR - Necrohate / DARK FURY - Auri Sacra Fames


LSS 003 SELBSTMORD - Dawn of a New Era


LSS 002 DARK FURY – The Price of Treason

 

LSS 001 DARK FURY – Fortress of Eagles

 

 

We must secure the existence of our people and a future for White Children!